Separatyści, by zmylić trop, wpisują polskich spedytorów i agencje celne jako odbiorców surowca. Wówczas trudno ustalić, kto go faktycznie otrzymuje.



Schemat wwozu donbaskiego antracytu do Polski jest skomplikowany, wieloetapowy i wykorzystuje elastyczność międzynarodowego prawa handlowego. Sprawdziliśmy to w Małaszewiczach. Tamtędy do Polski wjeżdża większość importowanego antracytu, nie tylko z Zagłębia Donieckiego.
Małaszewicze niedaleko Terespola to suchy port przeładunkowy, do którego z Białorusi koleją szerokotorową przyjeżdża m.in. węgiel, w tym antracyt, czyli najbardziej energetyczny rodzaj tego surowca. W kilku terminalach jest przeładowywany na pociągi normalnotorowe albo ciężarówki. Wagon szerokotorowy mieści ok. 66 ton surowca, normalnotorowy – ok. 56 ton, a ciężarówka – 25 ton. Niektórzy odbiorcy zamawiają stosunkowo niewielkie ilości tego paliwa.
Bardzo rzadko zdarza się więc sytuacja, że do Małaszewicz przyjeżdża pociąg w całości wypełniony antracytem od jednego nadawcy dla jednego odbiorcy. W dokumentach, którymi dysponujemy, nie znaleźliśmy takiego transportu. – Najczęściej 50–60-wagonowy skład ma zarówno kilku nadawców, jak i kilku odbiorców – tłumaczą nasi rozmówcy w Małaszewiczach. Na dodatek nadawcy donbaskiego paliwa, z którego zyski – jak opisywaliśmy w DGP – trafiają do kieszeni przywódców samozwańczych Ługańskiej i Donieckiej Republik Ludowych (ŁRL/DRL), są bardzo pomysłowi.
Kraj pochodzenia „nieznany”
Od czasu wybuchu konfliktu na Ukrainie w 2014 r. nie ma ukraińskiego antracytu jako takiego, bo kopalnie i kopanki (miejsca nielegalnego wydobycia węgla), w których był produkowany, znajdują się na terenie kontrolowanym przez separatystów z ŁRL i DRL. Jednak donbaski antracyt, jak ujawniliśmy, wjeżdża do nas przede wszystkim na rosyjskich papierach. Wyjeżdża z ŁRL i DRL do rosyjskiego obwodu rostowskiego, a stamtąd przez Białoruś rosyjskimi wagonami państwowych kolei RŻD jedzie do Polski. A konkretnie właśnie do Małaszewicz.
Nadawcy paliwa w listach przewozowych wpisują stację nadania na terenie Rosji. Bardzo często kraj pochodzenia w dokumentach kolejowych pozostaje „nieznany”. Podobnie jak producent. – Świadectwo pochodzenia jest potrzebne do niższego cła. Nie może być zresztą zgłoszenia celnego bez kraju pochodzenia paliwa – opowiada funkcjonariusz służby celnej z Małaszewicz. – Tyle tylko, że w Unii Europejskiej nie wydobywa się antracytu, więc Bruksela przewidziała na niego zerową stawkę cła. Nie ma sensu chronić rynku przed produktami, których sami nie produkujemy. A to oznacza, że w dokumentach wystarczy zadeklarować kraj pochodzenia surowca. Nikt nie sprawdza, jak to się ma do rzeczywistości – dodaje.
Sprawdzić można najwyżej zadeklarowane parametry jakościowe surowca. Robią to najczęściej odbiorcy na swój koszt, jednak każde takie badanie – co potwierdzili nam przedstawiciele laboratorium SGS Polska – to co najmniej 400 zł za próbkę. Klientów nie obchodzi, z której strony granicy rosyjsko-ukraińskiej przywieziono surowiec, ale raczej ile jest w nim siarki, wilgoci albo substancji lotnych. Badania zamawiają więc wówczas, gdy chcą sprawdzić, czy kontrahent ze Wschodu nie oszukuje ich w kwestii jakości surowca, a nie jego pochodzenia. To ostatnie może teoretycznie sprawdzić służba celna, ale w praktyce z tego nie korzysta ze względu na zerową taryfę wjazdową.
Co więcej, bardzo często nadawca nie podaje prawdziwego odbiorcy końcowego, bo zgodnie z prawem jako taki może zostać wpisany spedytor, czyli organizator przewozu ładunku działający na zlecenie importera. Z dokumentów transportu antracytu do Polski za 2015 r., pierwszą połowę 2016 r. i pierwsze dwa miesiące 2017 r., do których dotarliśmy, wynika, że taka sytuacja zdarza się bardzo często. Pod lupę wzięliśmy przede wszystkim Ugolnyje Tiechnołogii Ołeksandra Melnyczuka, byłego wiceministra energii ŁRL, którego opisujemy w DGP od 4 października.
Nazwy Ugolnyje Tiechnołogii nie słyszeli
I tak w styczniu i lutym tego roku firma ta wysłała do Polski w trzech transportach 1635 ton antracytu, którego odbiorcą według papierów miał być RST Logistics, 4781 ton w dziewięciu transportach do Carbo-Spedu, 2290 ton w pięciu transportach, wpisując PKP Cargo Connect z grupy PKP Cargo, i 975 ton dla Agrostopu. Sęk w tym, że żadna z tych firm nie jest importerem surowca. To spedytorzy albo agencje celne. Rozmawialiśmy z przedstawicielami każdej z tych spółek. Żaden z naszych rozmówców nie chciał występować pod nazwiskiem, a u niektórych hasło „antracyt z Donbasu” wywoływało popłoch, a nawet agresję.
RST Logistics i Carbo-Sped mieszczą się na tym samym piętrze budynku przy ul. Kolejarzy w Małaszewiczach. – Nie wiem, na czyje zlecenie działacie i w jakim celu – nasza rozmówczyni nie ukrywa podejrzliwości. – Reprezentujemy naszych klientów, nie jesteśmy importerem. Jesteśmy spedytorem. Nie wiemy, co się dalej dzieje z towarem ani dokąd jedzie – dodaje. Nasi rozmówcy przekonują, że nazwy Ugolnyje Tiechnołogii nie słyszeli. – Nie jesteśmy informacyjnie wprowadzani w temat. My musimy tylko zrobić obsługę na granicy, nas nic więcej nie interesuje – tłumaczy jeden z nich. – Nie mamy żadnego kontaktu z nadawcami. Nie prowadzimy rozmów z Ukraińcami ani Rosjanami. Jak nam nasypią czarnego piasku, też go przeładujemy – tłumaczy inny spedytor.
To nie wszystko. Spedytor wpisany w dokumentach RŻD może się zmienić nawet w trakcie transportu, jeszcze po stronie białoruskiej. – Zdarza się, że towar przyjeżdża do Brześcia adresowany na nas, a tam przesyłki są przeadresowywane na kogoś innego. Po dworcu w Brześciu chodzą przedstawiciele konkurencyjnych spółek i zachęcają do swoich usług. Jeśli im się powiedzie, u nas nie będzie śladu towaru – tłumaczy nasz rozmówca. W samych Małaszewiczach i okolicy jest około 20 firm świadczących tego typu usługi. Każdy z nich walczy jak lew o klientów.
Wszystko to sprawia, że nawet jeśli ktoś – jak DGP – dysponuje częścią dokumentów transportowych, czasem bardzo trudno ustalić, kto tak naprawdę odebrał brudny towar z okupowanej przez Rosjan części wschodniej Ukrainy. Dozwolona prawem elastyczność we wpisywaniu odbiorców końcowych, brak unijnych ceł na antracyt – zrozumiały i naturalny, biorąc pod uwagę brak jego producentów na terenie Wspólnoty – oraz embarga UE na produkcję DRL i ŁRL sprzyjają ukryciu prawdziwych producentów surowca. Zyski trafiają do kieszeni watażków z Donbasu. – Na wojnie robi się najlepsze pieniądze – usłyszeliśmy od jednego z węglowych traderów. „Dla kogoś wojna, dla kogoś matka rodzona” – głosi rosyjskie przysłowie.
Na wojnie często robi się najlepsze pieniądze