Trybunał Sprawiedliwości UE rozstrzygnie czy Brytyjka, która 21 lat temu przeszła operację zmiany płci, ma prawo do emerytury jako mężczyzna czy jako kobieta. Sprawę do Luksemburga skierował Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii.

M.B. urodziła się jako chłopiec, ale już od 1991 r. żyje jako kobieta, a w 1995 r. przeszła operację zmiany płci. W 2008 r. skończyła 60 lat, co oznacza, że zgodnie z brytyjskim prawem weszła w wiek emerytalny. W Wielkiej Brytanii kobiety urodzone przed 1950 r. mają prawo do przejścia na emeryturę po ukończeniu 60 lat, a mężczyźni urodzeni przed 1953 r. – w wieku lat 65.

Wniosek M.B. spotkał się jednak z odmową, ponieważ Brytyjka nigdy nie otrzymała oficjalnego certyfikatu potwierdzającego płeć. Zgodnie z ustawą o uznaniu płci z 2004 r. (Gender Recognition Act) osoby transseksualne w Wielkiej Brytanii otrzymują formalne zaświadczenie potwierdzające ich płeć w oczach prawa.

M.B. nie mogła jednak otrzymać takiego certyfikatu, bo od 1974 r. pozostaje w związku małżeńskim z kobietą, z którą ma zresztą dwójkę dorosłych już dzisiaj dzieci. Obowiązujące jeszcze kilka lat temu w Wielkiej Brytanii przepisy uznawały małżeństwa jednopłciowe za nielegalne. Tymczasem M.B. nigdy nie chciała się rozwieść, tłumacząc to względami religijnymi i chcąc „w oczach Boga” pozostać w małżeństwie.

Sprawa trafiła do sądu, który uznał jednak, że brak zaświadczenia o płci oznacza, że M.B. w świetle prawa jest postrzegana jako mężczyzna. Co oznacza, że na emeryturę może przejść dopiero po 65 roku życia. Kolejne instancje podtrzymywały wyrok. Tymczasem zmieniły się przepisy. W 2014 r. Wielka Brytania zalegalizowała małżeństwa jednopłciowe. Przyznawanie certyfikatów potwierdzających płeć także osobom pozostających w związkach małżeńskich przestało być problemem, pod warunkiem, że współmałżonek nie wnosi sprzeciwu. Nic jednak nie zmieniło się w sprawie M.B., która nadal w kwestii emerytury traktowana była jak mężczyzna. W 2014 r. Brytyjka przegrała sprawę w Sądzie Apelacyjnym. Sędzia Sądu Apelacyjnego Maurice Kay określił wtedy M.B. mianem „ofiary nieszczęśliwych okoliczności” i powiedział, że „zmiany w prawie nastąpiły zbyt późno, żeby M.B. mogła z nich skorzystać”.

Kobieta odwołała się do Sądu Najwyższego, zarzucając rządowi Wielkiej Brytanii naruszenie unijnej dyrektywy o równym traktowaniu kobiet i mężczyzn w systemach zabezpieczenia społecznego pracowników. Art. 5 dyrektywy stanowi, że niedopuszczalna jest „jakakolwiek dyskryminacja ze względu na płeć, bądź bezpośrednio, bądź pośrednio poprzez odniesienie zwłaszcza do stanu cywilnego lub rodzinnego”.

"To po pierwsze kwestia zasad, po drugie kwestia realnych konsekwencji finansowych dla emerytów. Jeśli osoba fizycznie, społecznie i psychologicznie czuje się kobietą i jeśli została za kobietę uznana przez państwo, co potwierdzają choćby paszport i prawo jazdy, to dlaczego taka osoba musi być zmuszona do rozwodu lub anulowania małżeństwa, tylko po to, żeby państwo mogło uznać jej prawa emerytalne? Zwłaszcza w sytuacji, kiedy żadne z małżonków nie chce rozwodu, a do tego wysuwa obiekcje natury religijnej?” – zastanawia się w rozmowie z PAP Christopher Stothers, adwokat z londyńskiej kancelarii Arnold&Porter, który reprezentuje M.B. przed sądem.

Brytyjski Sąd Najwyższy zdecydował w tym tygodniu o przekazaniu sprawy do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. "Cieszy nas ta decyzja. Rząd odmówił przyznania M.B. emerytury, kiedy ukończyła 60 lat, a trzy kolejne instancje sądowe poparły tę decyzję. I dopiero Sąd Najwyższy zdał sobie sprawę z tego, że sprawa jest bardziej skomplikowana” – powiedział Stothers.

"To przykre, że sprawa ciągnie się już od 2008 r., to dla naszej klientki bardzo frustrujące" – dodał.

W referendum 23 czerwca Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z Unii Europejskiej. Zanim to jednak nastąpi, minie przynajmniej kilka lat. Do tego czasu Wielka Brytania nadal podlega prawu unijnemu.