Rosną szanse, że rząd trwale zmieni zasady waloryzacji rent i emerytur. Wzór na podwyżki może odnosić się do wzrostu gospodarczego.
Jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji, resort rodziny, pracy i polityki społecznej, a także ZUS szukają docelowej formuły waloryzacji rent i emerytur, która uwzględniałaby także wzrost PKB. Ma to zmienić sytuację z ostatnich lat: mimo dobrego wzrostu, powyżej 3 proc. PKB, waloryzacja świadczeń była jedynie symboliczna. Powód? Deflacja, czyli spadek cen. Obecny ustawowy wzór podwyżek to inflacja z dodaniem co najmniej 20 proc. wzrostu płac. Dlatego ujemne ceny obniżały wskaźnik, który służył do wyliczeń. W efekcie w ciągu dwóch lat waloryzacja nie przekroczyła 1 pkt proc., a w obecnym wyniosła tylko 0,24 proc.
Dodanie wskaźnika PKB lub jakiejś jego części do formuły jej wyliczania ma zmienić sytuację. – Waloryzacje będą wyższe. Oznacza to, że wzrośnie ich udział w PKB. Dzięki temu emerytury będą rosły szybciej – wyjaśnia Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole.
Na ile szybciej, będzie wiadomo, gdy poznamy wzór na podwyżki. Na razie nie wiadomo także, czy wskaźnik PKB w nim odnosiłby się tylko do emerytów o najniższych świadczeniach, czy do wszystkich. Pewne nie jest także, czy wskaźnik PKB w tej formule będzie działał zawsze, czy tylko w latach, w których wystąpi deflacja. Zdaniem Borowskiego, gdyby obowiązywał również w okresach inflacyjnych, i to z przedkryzysowego poziomu, może dojść do spektakularnych podwyżek świadczeń. W takim przypadku kłopoty dosięgną budżetu. Według wyliczeń resortu rodziny podwyżka rent i emerytur o każdy punkt procentowy to dodatkowy koszt dla państwa na poziomie ponad 2,2 mld zł rocznie.
Prace nad nowym mechanizmem waloryzacji koordynuje minister Elżbieta Rafalska. Jej zadanie to opracowanie nowej formuły podwyżki, która ma dodatkowo doprowadzić do wzrostu najniższych świadczeń. Wskaźnik PKB jest pomysłem nowym, na razie wstępnym. Pamiętajmy jednak, że wciąż w grze są także inne koncepcje, choć ich znaczenie ostatnio spada.
Dlaczego? Po pierwsze, jak wynika z naszych informacji, Ministerstwo Finansów nie nalega już, by znacząca część podwyżek była przekazywana w formie jednorazowych dodatków. Resort optował za tym, bo powodowało to, że suma pieniędzy przeznaczonych na świadczenia, które podlegają waloryzacji i trwale zwiększają budżetowe wydatki, była mniejsza. W praktyce oznaczałoby to nieco mniejszy ból głowy dla ministra finansów, jeśli chodzi o stałe zobowiązania budżetowe, ale Ministerstwo Finansów uznaje teraz, że będzie w stanie sfinansować wydatki rosnące nawet w trwały sposób z dochodów budżetowych.
Z drugiej strony, rośnie presja związków zawodowych na zmianę zasad waloryzacji. Na razie rozmowy na temat przyszłorocznych podwyżek rent i emerytur na Radzie Dialogu Społecznego zakończyły się fiaskiem. Ale stało się tak, ponieważ rząd nie zamierza wiązać sobie rąk, dopóki nie przygotuje nowej koncepcji waloryzacji. Dlatego wstępnie zaproponował ustawowy poziom – inflacja plus 20 proc. realnego wzrostu płac – co według prognoz miałoby wynieść 0,88 proc. i kosztować budżet 1,680 mld zł.
Związki w trakcie negocjacji chciały podnieść wskaźnik waloryzacji do 2,35 proc. Ale ich strategicznym celem jest podwyżka najniższych świadczeń.
Wiesława Tarnowska z OPZZ mówi, że dobrze byłoby podwyższyć je nawet o 200 zł i wprowadzić do wzoru podwyżki zasadę, że deflacja nie obniża wskaźnika waloryzacji. Z kolei zdaniem Henryka Nakoniecznego z Solidarności można wprowadzić inny wzór podwyżek dla otrzymujących najniższe świadczenie, oparty na obliczaniu wzrostu kosztów utrzymania akurat tej grupy świadczeniobiorców. Jak podkreśla, gdyby tak było, to od 2008 do 2015 r. najniższe świadczenia emerytów i rencistów wzrosłyby o 15 proc., więcej niż wynikałoby z obecnego wzoru na waloryzację.
Teoretycznie w grze jest jeszcze podwyżka najniższych świadczeń, np. o 100 zł. Takiego wariantu nie wyklucza minister Rafalska. Rząd może zmienić obecny wzór na podwyżki i np. zróżnicować je w zależności od wysokości świadczeń, utrzymując zasadę, że wszystkie są waloryzowane co najmniej o inflację, a najniższe dodatkowo np. o co najmniej 50 proc. wzrostu płac.
Rozstrzygnięcia w tej sprawie poznamy w sierpniu lub we wrześniu, gdy rząd będzie kończył prace nad budżetem.
Najbardziej pewnym elementem nowego rozwiązania są pieniądze. Resort finansów założył, że waloryzacja wyniesie ok. 1,6 mld zł, a jednorazowe dodatki 1,7 mld zł, co oznacza, że przyszłoroczne podwyżki rent i emerytur muszą zamknąć się w sumie 3,3 mld zł.