Wariant korzystniejszy dla seniorów, ale nie tak dobry, jak oczekiwali tego związkowcy. Rząd lada moment podejmie decyzję w sprawie obniżenia wieku emerytalnego.
Komitet Stały Rady Ministrów pozytywnie ocenił prezydencki projekt powrotu do niższego wieku emerytalnego. Niezadowoleni z takiego obrotu sprawy są przedstawiciele Ministerstwa Finansów oraz związkowcy – choć z różnych przyczyn.
Do wyboru są bowiem trzy warianty. Pierwszy, prezydencki: proste obniżenie progu emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Drugi, korzystniejszy dla samych ubezpieczonych – wskazanie, że sam odpowiednio duży staż pracy, niezależnie od wieku, uprawniałby do przejścia na emeryturę. Za tym rozwiązaniem optuje m.in. OPZZ, przypominając, że Prawo i Sprawiedliwość obiecywało realizację właśnie tego wariantu. I wreszcie trzecia opcja, najkorzystniejsza dla budżetu: powiązanie obniżonego wieku ze stażem pracy (35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn). Tyle że, aby przejść na emeryturę, trzeba by zrealizować obydwa warunki, a nie tylko jeden z nich. Ta ostatnia propozycja wyszła właśnie z resortu finansów – dzięki jej wprowadzeniu koszt reformy dla budżetu byłby niższy. Pieniędzy w publicznej kasie już brakuje, a potrzebne są dodatkowe, m.in. na podwyżki dla urzędników, pracowników medycznych i nauczycieli.
– Wybrany zostanie wariant pośredni, czyli propozycja prezydencka – słyszymy od jednego z przedstawicieli rządu. – Nie można uzależniać płac dla sfery budżetowej od zmian w emeryturach. Obniżenie wieku emerytalnego to nasza obietnica wyborcza i zostanie dotrzymana – twierdzi nasz rozmówca.
Rzeczywiście gdyby zdecydowano się na propozycję MF, niższy wiek emerytalny byłby dla większości ubezpieczonych fikcją. Obecnie wymóg stażowy zaproponowany przez ministerstwo spełnia zaledwie co czwarty pracujący, który mógłby skorzystać z obniżenia wieku emerytalnego. Z kolei opcja najkorzystniejsza dla osób chcących szybko odejść z rynku pracy byłaby zbyt kosztowna. To jednak nie wszystkich przekonuje. Niektórzy związkowcy już nawołują do wyjścia na ulice w ramach protestu przeciwko złemu traktowaniu przyszłych i obecnych emerytów. Oliwy do ognia dolał bowiem opublikowany w piątek projekt rozporządzenia w sprawie wysokości zwiększenia wskaźnika waloryzacji emerytur i rent w 2017 r. Wybrano wariant najmniej korzystny dla świadczeniobiorców: waloryzację o 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w poprzednim roku kalendarzowym (czyli 2016 r). Choć skala jest niewielka, to resort rodziny, pracy i polityki społecznej koszt tej waloryzacji szacuje na blisko 1,7 mld zł. Związkowcy oczekiwali jednak 50-proc. wskaźnika. Nastroje mogłoby jeszcze uspokoić przyznanie jednorazowego dodatku dla emerytów, ale na razie nie ma o tym mowy.