Dziś na emeryturę poza ZUS i OFE odkłada ten, kto sam się na to zdecyduje. Po zmianie oszczędzać będą wszyscy, za pośrednictwem pracodawców. Chyba że z tego zrezygnują. Promowanie dodatkowej emerytury to element planu rozwoju wicepremiera Morawieckiego.
III filar / Dziennik Gazeta Prawna
Wicepremier Mateusz Morawiecki chciałby ożywić trzeci filar emerytalny, w którym dzisiaj na zasadzie dowolności możemy odkładać pieniądze na starość. Proponuje wprowadzenie domyślności. W praktyce oznaczałoby to, że pracodawca zapisywałby wszystkich zatrudnionych do pracowniczego programu emerytalnego lub przelewał część ich wynagrodzenia na Indywidualne Konta Emerytalne lub Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego. Każdy pracownik mógłby jednak zmienić tę decyzję i dokonać innego wyboru lub w ogóle zrezygnować z oszczędzania. To odwrócenie zasady, która działa dziś i zgodnie z którą sami musimy przejawić inicjatywę, jeśli chcemy zapewnić sobie dodatkowe świadczenia po zakończeniu pracy. Obecny system działa słabo. Do trzeciego filaru przystąpiło niewiele osób. Z IKE i IKZE łącznie skorzystało niespełna półtora miliona osób. To jedna dziesiąta aktywnych na rynku pracy, ale na wiele z tych kont w zeszłym roku nie wpłynęła ani złotówka.
Argumenty za wprowadzeniem domyślności trzeciego filaru są trzy. Po pierwsze, emerytury z ZUS (lub ewentualnie także z OFE) będą niskie. Założenia reformy z 1999 r. były natomiast takie, by wypłaty z trzeciego filaru były uzupełnieniem świadczenia państwowego. Drugi argument to brak wiedzy wśród pracujących na temat korzyści z oszczędzania na starość. Po trzecie, zwiększenie liczby osób odkładających pieniądze byłoby korzystne dla całej gospodarki – wzrosłaby ogólna stopa oszczędności, co pozwoliłoby nam więcej inwestować i szybciej się rozwijać.
– Pomysł jest dobry. Jeśli chcemy budować długoterminowe oszczędności, nie obejdzie się bez takiego rozwiązania – uważa Małgorzata Rusewicz z Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.
Mieszane uczucia ma za to rzecznik finansowy Aleksandra Wiktorow.
– Z jednej strony to oczywiste, że dodatkowe oszczędzanie na emeryturę jest konieczne, ale z drugiej zmiana zasad będzie traktowana jak wprowadzenie dodatkowej obowiązkowej składki, co może zniechęcić, a nie zachęcić – twierdzi.
Zasada domyślności miałaby wejść w życie najwcześniej w przyszłym roku.
Jednym z głównych założeń „Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, który przyjął rząd, jest wsparcie dla długofalowego budowania oszczędności Polaków. – Wiele osób mówi: będziemy więcej oszczędzać, kiedy będziemy więcej zarabiać. Ale bogactwo bierze się też z drobnych oszczędności – mówił wczoraj wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński podczas spotkania z ekspertami w siedzibie Pracodawców RP. Dziś Polacy wolą wydawać. Jak wynika z danych dotyczących IKE w 2015 r., choć istnieje ponad 850 tys. takich kont, jedynie na 260 tys. dokonano w zeszłym roku wpłaty.
Opłacanie składek w ramach trzeciego filaru podwyższy nam w przyszłości emeryturę. Ale o ile ją podniesie, zależy od nas – a dokładnie od wysokości wpłat. Eksperci szykujący reformę emerytalną szacowali, że efektywne odkładanie pozwoli utrzymać stopę zastąpienia, czyli relację pierwszej emerytury do ostatniej pensji zbliżoną do dzisiejszej. Składka odprowadzana na pierwszy i drugi filar ma dać świadczenie w najlepszym przypadku w wysokości nieco ponad 40 proc. ostatniej pensji. Dla większości emerytów będzie ono niższe. Odprowadzanie składki na trzeci filar ma pozwolić zbliżyć stopę zastąpienia do 50 proc. ostatniego wygrodzenia.
Zasada domyślności zapisu do trzeciego filara może być tylko jednym z elementów jego wzmocnienia. I nie ma pewności, że skutecznym. Paweł Majtkowski, niezależny analityk finansowy, zwraca uwagę na haczyk, jaki wiąże się z domniemaniem uczestnictwa. Jego zdaniem z pewnością w krótkim czasie poprawiłoby to statystyki, ale na dłuższą metę może się nie udać.
– Polacy umieją liczyć. Jeśli uznają, że coś nie będzie dla nich korzystne, to nic ich tu nie zatrzyma. Takie automatyczne zapisywanie do pracowniczych programów emerytalnych byłoby działaniem pod publiczkę. Pomysł kojarzy się z praktycznie przymusowym przeniesieniem ubezpieczonych z OFE do ZUS – wskazuje Majtkowski.
Jarosław Sadowski z Expandera dodaje, że przeciętny Kowalski stroni od wyszukanych produktów inwestycyjnych, a zysk z prostych lokat bankowych jest niski. To sprawia, że nasza skłonność do oszczędzania też jest niska. Dlatego według Sadowskiego zwiększanie liczby uczestników trzeciego filaru metodami administracyjnymi jest bezcelowe.
– Jest ryzyko, że ostatecznym efektem, jaki uda się osiągnąć, będzie zwiększenie liczby martwych kont – zauważa.
Dlatego według ekspertów potrzebne są jeszcze dwa elementy. Pierwszy to edukacja. Zdaniem rzecznika finansowego Aleksandry Wiktorow problemem jest niska wiedza Polaków na temat systemu emerytalnego oraz realnej wysokości przyszłych emerytur i płynąca stąd beztroska. Warunek drugi to rozbudowa systemu form oszczędzania. Obecnie w trzecim filarze królują trzy formy: IKE, IKZE i pracownicze programy emerytalne. Z czego PPE prowadzi nieco ponad tysiąc pracodawców i jest w nich ok. 300 tys. osób. W sumie liczba Polaków w trzecim filarze nie przekracza 2 mln. Kolejne pytanie: czy silniej nie wesprzeć dodatkowego oszczędzania na emerytury z budżetu? Już dziś IKE i IKZE są wspierane przez ulgi. Przy IKE z podatku zwolnione są przyszłe wypłaty emerytur, a przy IKZE wpłacana kwota do wysokości 4866 zł. Pojawiały się postulaty, by wprowadzić np. ulgę zwalniającą z podatku składkę na trzeci filar w większym wymiarze. Przeciwna temu jest Aleksandra Wiktorow. – To preferuje bogatszych, a nam chodzi o to, by oszczędzali ci, których emerytura będzie niska – tłumaczy. Przeciwnikiem takiego rozwiązania może być też minister finansów, bo to oznacza niższe wpływy do budżetu.
Jarosław Sadowski zwraca też uwagę, że problem z niskim zaangażowaniem w trzeci filar wynika ze słabej akcji promocyjnej. Według niego nie wiemy nawet, z jakimi produktami mamy do czynienia.
– Dla banków czy TFI jest to oferta niskomarżowa, więc nie wydają zbyt wielu środków na marketing. Brakuje agresywnych działań, które pokazałyby korzyści z inwestowania tu i ryzyko związane z pozostaniem jedynie w systemie obowiązkowych ubezpieczeń. Gdyby rząd zaangażował się w taką promocję, może przyniosłaby efekty – podkreśla Sadowski.