Większość osób obserwujących sytuację w polskim szkolnictwie wyższym nie ma wątpliwości – potrzebne są dalsze systemowe zmiany, choć ich zakres i charakter nie jest już tak oczywisty. Trudność polega m.in. na tym, że ze względu na wagę sprawy dla strategii rozwojowej kraju ma ona oczywiste ponadsektorowe znaczenie. Przewodnicząc od lat kapitule cenionego, bazującego na bardzo wielu solidnie udokumentowanych kryteriach oceny rankingu polskich uczelni wyższych mam w tej sprawie wyrobione zdanie. Wielokrotnie sprzeciwiałem się publicznie przesadnie krytycznym opiniom o polskich uczelniach, wynikającym z obserwacji jedynie najsłabszych z nich lub też z pochopnych uogólnień fragmentarycznych wad całego systemu. Ale też w swoich ocenach nigdy nie ukrywałem potrzeby szerokiego, krytycznego spojrzenia na nasze szkolnictwo wyższe pod kątem wyzwań, które niesie ze sobą dynamika współczesnego świata. Wymieńmy choćby parę z niezbędnych do podjęcia działań.
Po pierwsze nieuchronne jest rozpoczęcie procesu różnicowania szkół. Samo pojęcie „szkoła wyższa” niejako unifikuje wszystkie instytucje kształcące studentów. Najwyższy czas uświadomić więc sobie, że złożone wyzwania współczesnej administracji i gospodarki wymagają bardzo zróżnicowanego przygotowania absolwentów i tym samym przesądzają o konieczności dywersyfikacji uczelni. Nie chodzi tu bynajmniej o zróżnicowanie dziedzinowe – nieznana na świecie, a typowa dla Polski separacja uczelni humanistycznych, technicznych, ekonomicznych, medycznych i rolniczych wymaga raczej stopniowej likwidacji niż utrzymywania. Istotą sprawy nie jest też status prawny uczelni – państwowy, społeczny czy prywatny. Chodzi o coś zupełnie innego. Konieczne jest na przykład stworzenie pewnej liczby uczelni badawczych, w których intensywnie prowadzone badania traktowane byłyby jako kluczowa część misji, wspierana dydaktyką prowadzoną według najlepszych wzorców klasycznego uniwersytetu, wzbogaconych o osiągnięcia współczesnej technologii. Myślę, że taki status mogłoby w naszych warunkach zasadnie uzyskać dzisiaj około 15 uczelni, a docelowo może 30–40. Koncepcja ta wymagałaby przyznania tym uczelniom daleko idącej autonomii organizacyjnej i programowej, prowadzenia na nich w pełni przejrzystych międzynarodowych konkursów na wszystkie stanowiska badawcze z opóźnioną o co najmniej 10 lat stabilizacją zatrudnienia i aktywnego przyciągania studentów zagranicznych poprzez szeroką ofertę wykładów w języku angielskim. Zwiększająca się w ostatnich latach liczba studentów zagranicznych cieszy, ale fakt, iż jest ona spowodowana napływem młodzieży pochodzącej prawie wyłącznie ze Wschodu, pozostawia istotny niedosyt. Warunkiem skuteczności takich strategicznych rozwiązań musiałoby być kilkuletnie kontraktowanie stabilnej dotacji ministerialnej, prawo uczelni do samodzielnego regulowania wysokości uposażeń, niskie pensum dydaktyczne i nowoczesne wyposażenie miejsc pracy. Dotacja i ocena rezultatów pracy badawczej w uczelniach badawczych musiałaby być prowadzona w oparciu o kryteria inne niż to jest dzisiaj. Wśród nich głównym powinna być ocena dokonań w zakresie włączania prowadzonych na uczelniach badań w obieg międzynarodowy, obecnie na statystycznie wysoce niesatysfakcjonującym poziomie. Stosowane dla tej grupy szkół kryteria powinny być zupełnie inne niż przyjmowane do oceny uczelni realizujących przede wszystkim funkcję dydaktyczną. A w szczególności takich, które bezpośrednio odpowiadałyby na potrzeby rozwojowe regionów bądź sektorów gospodarki.
Wielkim wyzwaniem w tym ostatnim przypadku byłoby wsparcie dla komercjalizacji prowadzonych badań. To temat wykraczający poza ramy tego tekstu, powiedzmy więc tylko przykładowo, że z pewnością zmian wymagałby sposób kształtowania przez uczelnie kierunków studiów tak, aby uwzględniały one realne potrzeby rynku, a nie głównie posiadane zasoby kadrowe. Uczelnie tego typu musiałyby być też aktywne w tworzeniu spółek celowych, znacznie efektywniejszych od różnych centrów transferu technologii działających bezpośrednio w strukturze uczelni. Podkreślmy na koniec tego wątku dobitnie, że rozróżnienie misji szkół nie mogłoby być traktowane jako gradacja ich ważności – wszystkie miałyby bowiem swoje istotne i równoprawne miejsce w całym systemie kształcenia i wdrażania wyników badań.
Różnicowaniu szkół towarzyszyć powinna ich konsolidacja. Dzisiejsza liczba szkół jest duża i jej redukcja jest nieuchronna – lepiej dokonać tego świadomie, niż czekać na bezlitosne rozwiązania rynkowe mogące mieć nieoczekiwanie negatywne konsekwencje społeczne. Przeprowadzenie tej operacji bez uszczerbku dla studentów i lokalnych społeczności jest wielkim wyzwaniem dla rządu. Pamiętajmy – mamy obecnie w Polsce 434 uczelnie (w tym 302 niepubliczne), na których uczy się prawie 1,5 mln studentów. Taka liczba uczelni jest w stosunku do liczby mieszkańców często ponad trzykrotnie większa niż w wielu rozwiniętych krajach. Innymi słowy, konsolidacja będzie musiała mieć niezwykle szeroki zakres.
Zróżnicowanie typów uczelni i ich konsolidacja powinny być pomocne w sprawach zarówno wysokości finansowania, jak i lepszego dopasowania profilu absolwenta do potrzeb gospodarki. Choć nawet przy postulowanym zróżnicowaniu ogólny poziom finansowania musi wzrosnąć, dzisiaj bowiem na jednego studenta przypada dwukrotnie mniej środków budżetowych niż średnio w Unii Europejskiej, a liczba naukowców pracujących na uczelniach jest w stosunku do liczby studentów istotnie mniejsza niż w Unii. Pomocna w tym działaniu mogłaby być z pewnością refleksja na temat proporcji osiąganego poziomu wykształcenia (licencjat, magisterium, doktorat) przez naszych absolwentów. Przykładowo, ponad 60 proc. kończących dzisiaj studia z dyplomem magistra jest chyba bliskie rekordowi świata w tym zakresie. W przypadku wielu uczelni słabszych magisterium w ogóle nie odpowiada przy tym oczekiwanej jakości wykształcenia, zaś nawet przy założeniu stopniowej poprawy w tym zakresie nasz rynek pracy jeszcze długo nie będzie niestety w stanie racjonalnie wykorzystywać takich rzesz młodych ludzi wykształconych w pełnym (i kosztownym!) pięcioletnim toku studiów. Z kolei zaoszczędzone w ten sposób środki można by przeznaczyć na przykład na zwiększenie finansowania doktorantów, których liczba, a także odsetek przewodów zakończonych obroną, są w Polsce ciągle wysoce niezadowalające.
Niezwykłą wagę ma sposób zarządzania uczelnią. W przypadku szkół państwowych kluczem jest racjonalne połączenie modelu akademickiego z menedżerskim oraz znalezienie właściwej relacji pomiędzy zakresem autonomii uczelni a jej odpowiedzialnością przed organem założycielskim. Odpowiada to poszukiwaniu optymalnych relacji w ramach triady interesariuszy uczelni – społeczności akademickiej, otoczenia gospodarczego i państwowego właściciela. Relacji różnej dla różnych typów szkół, choć z pewnością wszędzie ukierunkowanej na zmniejszenie fatalnego dzisiaj zbiurokratyzowania uczelni i zlikwidowanie zabójczej dla rzeczywistych efektów pracy formalistyki.
Pilnych zmian wymagają regulacje dotyczące ścieżki kariery pracowników naukowych i dydaktycznych, choć to znowu temat olbrzymiej wagi, wymagający oddzielnych rozważań. Powiedzmy więc tu tylko, że zmiany w dzisiejszym systemie ukierunkowane na promocję i konsekwentne awansowanie osób najbardziej predysponowanych do wykonywania odpowiedzialnego zawodu nauczyciela akademickiego dotyczyć powinny wszystkich poziomów kariery. Innym niezwykle ważnym, niektórzy powiedzą kluczowym tematem niemożliwym do poruszenia w tym tekście, jest problem upadku autorytetów akademickich, przestrzegania standardów etycznych na uczelniach i utraty poczucia misji kształtowania życiowych postaw młodzieży. W tych sprawach przypisałbym jednak znacznie większą rolę środowisku akademickiemu, a nie rozwiązaniom ustawowym.
Bardzo delikatna, ze względu na zapisy w konstytucji, jest sprawa odpłatności za studia. Powiedzmy dobitnie – dzisiejszy system jest wysoce niesprawiedliwy, stwarzając nieporównywalnie większe szanse na studiowanie w bezpłatnych szkołach publicznych młodzieży pochodzącej z wielkomiejskich, dobrze sytuowanych rodzin, dla reszty pozostawiając studia płatne. Bezpłatne studia na najlepszych uczelniach mają w dodatku silny kontekst związany z dzisiejszą międzynarodową mobilnością. To bowiem właśnie z tych bezpłatnych uczelni najczęściej wyjeżdżają za granicę absolwenci naszych uczelni, często bez zamiaru powrotu do kraju. Straty ponoszone z tego tytułu przez budżet państwa są olbrzymie. Zapewne nie mniejsze straty pociąga za sobą krajowe bezrobocie wśród wykształconych młodych ludzi. To kolejna bardzo istotna informacja dla rządu kształtującego politykę finansowania wyższych uczelni. Te i inne argumenty, w powiązaniu z sygnalizowaną wyżej potrzebą lepszego finansowania uczelni i trwałymi w naszej sytuacji ograniczeniami budżetowymi, przemawiają za potrzebą pilnego przemyślenia idei bezpłatnego studiowania. Wprowadzenie współfinansowania studiów połączone z przemyślanym systemem kredytów i stypendiów wydaje się być u nas nieodzowne – gorąco polecam także ten temat jako niezwykle istotny element publicznej dyskusji.
Bezpłatne studia na najlepszych uczelniach mają silny kontekst związany z mobilnością. To z nich najczęściej wyjeżdżają za granicę absolwenci, bez zamiaru powrotu. Straty ponoszone przez budżet państwa są olbrzymie.