Od sześciu lat obowiązuje ustawa o emeryturach pomostowych. Miała być ona ratunkiem przed pracą do czasu osiągnięcia powszechnego wieku emerytalnego dla osób wykonujących prace w szczególnie trudnych warunkach. Tyle teorii. Praktyka wygląda o wiele gorzej.
Z roku na rok rośnie liczba Polaków, którym ZUS odmawia przyznania pomostówki. Kwestionuje wszystko, co się da – a to rodzaje wykonywanych czynności, a to zbyt mały stres charakteryzujący – zdaniem organu – dane stanowisko lub po prostu wymiar czasu pracy. Winę za taką sytuację ponosi ustawodawca, który stworzył przepisy dające ZUS duże pole manewru.
Ale to nie koniec winnych. Za uszami mają także przedsiębiorcy. Robią wszystko, żeby w ich firmach nie było stanowisk, na których jest wykonywana praca w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze. Zamawiają ekspertyzy i tak dopasowują pracę podwładnych, aby ci wykonywali obowiązki w szczególnych warunkach tylko przez część dnia (prawo do pomostówki należy się tylko dla wykonujących taką pracę w pełnym wymiarze). Dlaczego firmy tak robią? Powód jest banalny. Od każdego zatrudnionego w szczególnych warunkach w pełnym wymiarze trzeba płacić składkę w wysokości 1,5 proc. podstawy wymiaru. Co więcej, pracodawcy bronią się przed daniną słusznym skądinąd argumentem – otóż nawet jeśli zapłacą składki, to ich podwładni w przyszłości mogą nie dostać pomostówek. Bo na końcu ZUS i tak wszystko zakwestionuje. Może więc najwyższa pora ustalić jasne zasady przyznawania tych świadczeń. Sądy pracy, gdzie idą szukać sprawiedliwości poszkodowani pracownicy, na pewno odetchną. Odetchną też pracownicy, bo jak na razie uzyskanie pomostówki bez złożenia pozwu i przejścia żmudnej drogi sądowej często graniczy z cudem.