Toczą nierówną, wyczerpującą fizycznie wojnę z babciami handlującymi pietruszką przy przystankach autobusowych. Walczą dzielnie z grajkami–amatorami zakłócającymi spokój kwiaciarkom przy Nowym Świecie.
Przygotowują wyczerpujące intelektualnie raporty na temat ilości nielegalnych psich kup wykrytych w miejskim parku i z pełnym poświęceniem ścigają ich „autorów”. No i oczywiście prowadzą wielogodzinne, tajne, wymagające ogromnej odporności psychicznej operacje pod kryptonimami „Żółta blokada dla każdego frajera” oraz „Fleszem po oczach zza krzaka”.
W świetle tego wszystkiego nie mam najmniejszych wątpliwości, że strażnikom miejskim należą się podobne przywileje emerytalne co policjantom. Powiem więcej – z racji na charakter ich pracy i życie w permanentnym stresie wywołanym ryzykiem, że zostanie się nazwanym „tępym urzędasem”, powinni podlegać specjalnej ochronie już w czasie swojej służby. Jak żubry. Albo rysie. Proponuję np. zalegalizowanie drzemek w pracy – zamiast po kryjomu, w radiowozie z fotoradarem, strażnik powinien mieć prawo przyciąć komara oficjalnie, w parku na ławce.
Następni po strażnikach o przywileje emerytalne powinni się upomnieć ochroniarze w Tesco – wszak też noszą mundury. Oraz pielęgniarki, których „umundurowanie” dodatkowo potrafi podnieść ciśnienie. No i rzecz jasna harcerze. W zasadzie jedyną umundurowaną formacją, która nie zasługuje na wcześniejszy spoczynek, są ziemniaki w mundurkach.