Nie można pozbawić uczniów z gmin, które nie prowadzą żadnej placówki oświatowej, możliwości finansowania nauki. Nie powinni być pokrzywdzeni tylko dlatego, że nauczyciele są tam zatrudnieni na trochę mniej korzystnych zasadach - mówi w wywiadzie dla DGP Grzegorz Pochopień, dyrektor departamentu analiz i prognoz Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Grzegorz Pochopień / Dziennik Gazeta Prawna
Resort przestał pracować nad zmianami Karty nauczyciela, ale minister Joanna Kluzik-Rostkowska zapowiadała, że zajmie się jednak kwestią rozliczania średnich płac pedagogów, czyli naliczania ich łącznie dla wszystkich stopni awansu zawodowego, a nie jak obecnie oddzielnie. Czy trwają prace nad tą częścią?
Rzeczywiście taka propozycja była kompleksowo uregulowana w projekcie zmiany Karty nauczyciela, ale obecnie te prace są odłożone na później. Planujemy natomiast zmienić zasady wynagradzania nauczycieli ze środków UE. Stosowną nowelizację rząd przekazał już do Sejmu. Chcemy ułatwić szkołom realizację zajęć finansowanych ze środków unijnych. Nie będzie już konieczności przygotowywania na nie przetargów. Nauczyciel będzie mógł prowadzić takie zajęcia w swojej szkole.
Dlaczego w projekcie nie pozwoliliście samorządom wliczać pieniędzy z UE do średnich?
Nie mogło być takiego zapisu, bo środki UE nie powinny trafiać na pokrycie krajowych zobowiązań.
Gdyby wliczało się je do średnich, łatwiej byłoby uniknąć czternastki. Dlaczego samorządy wciąż mają z tym problem?
Z zapewnieniem średnich płac jest coraz lepiej. Samorządy za pomocą informatycznych rozwiązań mogą monitorować te średnie na bieżąco. Nawet w grudniu dyrektorzy mogą wypłacić nauczycielom nagrody, aby później nie musieli wyrównywać wszystkim bez względu na zaangażowanie.
Dyrektorzy często za przyzwoleniem samorządów przyznają dodatki motywacyjne wszystkim i w równej kwocie tylko po to, aby zapewnić średnią. Czy to sposób na uniknięcie czternastki?
Dodatki motywacyjne powinny trafiać do tych nauczycieli, którzy dobrze pracują. Niestety, bywają przypadki dzielenia ich po równo dla wszystkich. To jest niemotywujące, ale z drugiej strony sprawia, że nie różnicuje się pracowników, co dla niektórych dyrektorów szkół może być pewną wartością.
Pani minister nie ukrywa, że niektóre dodatki do pensji nauczycieli trzeba zlikwidować, w tym dodatek wiejski. Czy pedagodzy by na tym stracili?
Nie ma obecnie konkretnych rozwiązań, ale można się zgodzić, że niektóre składniki uposażenia nauczycieli straciły aktualność. Można sobie wyobrazić np. podział puli wykorzystywanej na dodatek wiejski na podwyższenie pensji wszystkich pedagogów. Efekt dodatku wiejskiego jest taki, że biorąc pod uwagę nauczycieli dyplomowanych, którzy mają zagwarantowane średnie wynagrodzenie na poziomie co najmniej 5 tys. zł, osoby o takim stopniu awansu uczące w gminach wiejskich zarabiają średnio z tym dodatkiem niewiele mniej niż ich odpowiednicy w Warszawie. Odpowiednio ok. 5,3 tys. zł w gminie wiejskiej i ok. 5,4 tys. zł w stolicy.
Na razie nie ma rewolucji w podziale państwowych pieniędzy na placówki oświatowe. Jednak MEN po raz pierwszy od lat zmienia zasadniczo rozporządzenie w sprawie sposobu podziału środków dla gmin. Jedna z takich radykalnych zmian już obowiązuje od tego roku. Dotyczy gmin, w których nie ma szkół, gdzie obowiązuje Karta nauczyciela. Od przyszłego roku dajecie im jeszcze więcej pieniędzy. Czy to nie zachęta dla samorządów do wyzbywania się szkół i przekazywania ich np. stowarzyszeniom?
Najważniejsze jest zrozumienie tego, że w gminie, w której nie ma szkół zatrudniających nauczycieli na podstawie karty, cała subwencja oświatowa i tak musi trafić do placówek na jej terenie, w których uczniowie pobierają naukę. Nie mogą się oni znaleźć w gorszej sytuacji, tylko dlatego że samorząd nie prowadzi żadnej szkoły. Rola gminy sprowadza się w tym przypadku do roli przekaźnika subwencji. Wynika to z art. 80 ust. 3 ustawy o systemie oświaty. Jeśli taki organ otrzyma mniej z budżetu, to mniej przekaże na szkoły. Dlatego od przyszłego roku zwiększamy ten współczynniki z 0,87 do 1,0. Jeszcze raz podkreślę, że te samorządy, które nie prowadzą szkół, nie mogą zatrzymać subwencji i za jej część wybudować np. kawałek drogi lub kanalizacji. Nie wyobrażam sobie pozbawienia tych placówek dotacji, a pośrednio uczniów możliwości nauki, tylko dlatego że forma zatrudnienia pedagogów jest trochę mniej korzystna dla osób uczących.
W tym rozporządzeniu MEN chce też zwiększyć subwencję średnio o tysiąc złotych na jednego ucznia w placówkach mających do 70 uczniów. Związki zawodowe uważają, że to słuszny kierunek, ale podwyżka nie powinna obejmować szkół prywatnych czy stowarzyszeniowych.
Taką zmianę sygnalizowały samorządy, którym trudno jest utrzymywać tak małe placówki z niedużą liczbą uczniów. Nie widzę uzasadnienia, aby taką formą wsparcia obejmować tylko samorządowe szkoły. Szkół podstawowych do 70 uczniów mamy ok. 4 tys. Średnio do takiej placówki uczęszcza ponad 40 dzieci, a koszty jej utrzymania w przeliczeniu na ucznia są ogromne. Ten tysiąc złotych pewnie nie uratuje części tych szkół przed likwidacją, ale zachęci samorządy do ich utrzymania. Dodatkowo zwiększamy wartość wagi dla każdej szkoły podstawowej z 0,38 do 0,40, co skutkuje tym, że dostaną więcej pieniędzy.
W nowym rozporządzeniu zmieni się też finansowanie szkół zawodowych. To dlatego, że od września 2014 r. mamy Rok Szkoły Zawodowców?
Z pewnością miało to też znaczenie. Podnieśliśmy wskaźnik dla szkolnictwa zawodowego z poziomu 0,19 do 0,21. Oczywiście poniekąd kosztem czegoś, czyli szkół dla dorosłych. Tam taki sam wskaźnik obejmował zarówno kształcenie w trybie stacjonarnym, jak i zaocznym. Generalnie szkoły dla dorosłych są niepubliczne. Obniżyliśmy subwencję dla takich placówek, które prowadzą zajęcia w systemie zaocznym. Wymaga on mniejszej o ok. 40 proc. liczby godzin zajęć lekcyjnych. Okazuje się, że średnio od 40 do 50 proc. subwencji oświatowej przekazanej na ten rodzaj kształcenia nie trafia do tych szkół w formie dotacji. Środki te pozostają w samorządach, finansując pozostałe zadania. Dlatego uzasadnione było obniżenie wskaźnika dla szkół dla dorosłych, gdyż poziom finansowania z budżetu państwa tego zadania był zbyt wysoki.
Takie szkoły często są nastawione na zysk, więc samorządy nie chcą ich dotować. Czy coś się zmieni w tym zakresie?
Co jakiś czas nowelizowane są przepisy. Na przykład ostatnio wprowadziliśmy zmianę, że dotowanie przez samorządy takich niepublicznych placówek w danym miesiącu jest możliwe, jeśli mamy co najmniej połowę obecności słuchaczy na zajęciach. Te zmiany zaczynają działać. Tym bardziej że subwencja jest przekazywana według stanu na 30 września, a później, po miesiącu, uczniowie często przestawali chodzić do szkoły, a placówka korzystała ze wsparcia.
W Sejmie jest kolejna nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która jeszcze bardziej uszczelnia zasady dotowania niepublicznych placówek.
Będzie obowiązywała zasada, że listy obecności będą własnoręcznie podpisywane przez uczniów. Już nie będzie słynnych minusów przemienianych na plus. Co więcej, jeśli jakakolwiek prywatna szkoła nie wpuści kontrolera z samorządu, czy w inny sposób udaremni kontrolę, bo takie przypadki są odnotowywane, to ten będzie miał prawo wstrzymać dotację. Dopiero po umożliwieniu przeprowadzenia kontroli będzie można ją ponownie wznowić.
W tej nowelizacji wskazujecie, że prywatne szkoły z dotacji mogą opłacać takie same wydatki, jakie ponosi placówka samorządowa. Czy to właściwe rozwiązanie na rozstrzyganie wszelkich wątpliwości?
To w zasadzie jest doprecyzowanie istniejących przepisów. Dotyczy zarówno dotowanych szkół publicznych, jak i niepublicznych. W ostatnim czasie pojawiła się w niektórych samorządach tendencja do kwestionowania możliwości pokrywania z dotacji części wydatków ponoszonych na zadania organu prowadzącego szkołę, określonych w art. 5 ust. 7 ustawy o systemie oświaty, nawet jeśli spełniają warunki określone w przepisach o dotowaniu. Trudno nawet sobie wyobrazić działalność dotowanej szkoły, szczególnie publicznej, która nie mogłaby finansować tych zadań z dotacji.
Jakich na przykład?
Mowa tutaj np. o wydatkach na ogrzewanie szkoły, obsługę administracyjną, zapewnienie bezpiecznych i higienicznych warunków nauki czy wyposażenie placówki w pomoce dydaktyczne. Również na obsługę finansową czy prawną szkoły.
Jeśli więc właściciel prywatnej placówki uzna, że gmina zaniżyła mu dotację, będzie mógł z tych otrzymanych pieniędzy wynająć radcę prawnego i sądzić się o wyrównanie tego świadczenie?
W mojej ocenie nie. Pamiętajmy, że zawsze dotacja musi być wykorzystana na dofinansowanie realizacji zadań szkoły w zakresie kształcenia, wychowania i opieki, w tym profilaktyki społecznej. Tego typu wydatki, podobnie jak wydatki na reklamę, nie mieszczą się w tym pojęciu.