W zdecydowanej większości krajów UE rodzice za książki nie płacą, a nawet jeśli muszą, to i tak niewiele, bo dużą część kosztów ponosi państwo. W Polsce na razie możemy o tym pomarzyć.
Przemysław Staroń, psycholog, SWPS, Sopot / Media
Za jeden podręcznik do języka obcego w wielkomiejskiej szkole trzeba zapłacić nawet 120–130 zł, choć na rynku są też książki trzykrotnie tańsze. Rodzice się oburzają, ale nawet nie mają się do kogo odwołać.
– Nie mamy żadnej możliwości ingerowania w ceny podręczników, które wybrali nauczyciele – mówi wiceprezydent Gdyni Ewa Łowkiel. – Możemy jedynie przekonywać dyrektorów, by oni z kolei przekonywali nauczycieli do wybierania książek tanich. Jednak zawsze można się wówczas narazić na zarzut, że propagujemy kiepski podręcznik, bo zostaliśmy jakoś zachęceni.

Potrzebna ustawa

Samorządowcy przyznają, że do zmiany kosztów, a właściwie sposobu dystrybucji podręczników, konieczna jest ustawa sejmowa.
– Na razie mamy darmowy podręcznik dla pierwszej klasy – mówi Zbigniew Włodkowski, wiceprzewodniczący sejmowej komisji oświaty. Przyznaje, że cały projekt zakładający bezpłatne podręczniki dla uczniów klas szkół podstawowych i gimnazjalnych do 2017 roku jest pomysłem dobrym i realnym. – A jeden podręcznik na każdym poziomie nauczania? Cóż w tym złego. Tak u nas było, i tak jest w wielu krajach Europy – dodaje wiceprzewodniczący.
– Elementarz bezpłatny jest na pewno krokiem do przodu w szeroko pojętym finansowaniu oświaty – mówi Domicela Kopaczewska, wiceprzewodnicząca sejmowej komisji oświaty. Przypomina jednak, że darmowe podręczniki nie są obowiązkowe. Jeśli nauczyciel wybierze inną książkę, a gmina znajdzie środki lub sponsora, by ją uczniom sfinansować, to jest pełna dowolność.
– Ten rok szkolny będzie na pewno próbny, ale też zobaczymy, w jakim stopniu nasz pomysł jest kompatybilny z rozwiązaniami europejskimi – mówi Kopaczewska.

U innych to nie problem

Na razie jesteśmy w ogonie. W większości krajów Europy za podręczniki rodzice nie płacą. U najbliższych sąsiadów, na Słowacji, wydawnictwa same decydują o zwartych w nich treściach, ale ostatecznie podręcznik musi znaleźć się w spisie zatwierdzonym przez ministerstwo. Zakup materiałów dydaktycznych jest finansowany w całości przez budżet państwa. Podręczniki są własnością szkoły, która dzieciom wypożycza je na czas roku szkolnego.
Na Łotwie także podręczniki finansuje państwo. Rodzice muszą jednak kupić ćwiczenia – trwają rozmowy o możliwości zakupu tych środków także z budżetu państwa.
Niektóre kraje, jak np. Holandia, do decyzji dyrektora szkoły pozostawiają, czy podręczniki do szkół podstawowych i średnich są książkami na własność, czy też tylko do wypożyczenia. Rodzice opłat nie ponoszą.
Są też kraje, w których dofinansowanie nie jest stuprocentowe. W Hiszpanii np. koszty podręczników pokrywają rodzice, ale mają możliwość dofinansowania ze wspólnot autonomicznych.

Dopłaty dla nielicznych

Warto przypomnieć, że u nas też funkcjonuje forma dopłat do podręczników dla rodzin. Dostają ją te, u których dochód na osobę wynosi poniżej 539 zł. Mogą się też o to starać rodziny, które ten dochód przekraczają, ale są np. wielodzietne, oraz rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi.
– Pomysł darmowego podręcznika jest oczywiście dobry, ale może na razie warto się zastanowić nad modelem włoskim – mówi wiceprezydent Gdyni Ewa Łowkiel. Tam ministerstwo edukacji ustala zakres cen podręczników, narzucając jednocześnie nieprzekraczalny limit wydatków na pełny zestaw książek.
Nowe rozwiązania w Polsce zmierzają w dobrym kierunku. Jednak już w tym roku rodzice twierdzili, że bezpłatny elementarz sprawił, iż ceny innych podręczników wzrosły. W przyszłym roku będzie prawdopodobnie podobnie. Bezpłatny podręcznik dostaną też drugoklasiści, więc rynek komercyjny się skurczy.
– A może warto, by wilk był syty i owca cała, wrócić do pomysłu byłego ministra edukacji Romana Giertycha, który proponował, by nauczyciel mógł wybierać jedynie z trzech podręczników. Wprawdzie o dofinansowaniu nie wspominał – mówi wiceprzewodniczący Zbigniew Włodkowski.

Bemowo funduje

Niektóre samorządy idą dalej. Na warszawskim Bemowie, liczącym ok. 130 tys. mieszkańców, wszyscy pierwszoklasiści, którzy w tym roku rozpoczęli rok szkolny, otrzymali wyprawki edukacyjne. Są w nich artykuły piśmienne, w tym kredki, farby, papier kolorowy czy bloki rysunkowe. Jak podkreśla burmistrz Bemowa Krzysztof Strzałkowski, w ten sposób samorząd uzupełnia rządowy program, w ramach którego uczniowie otrzymują podręcznik. Pomysł kosztował dzielnicę ok. 100 tys. zł.
Rozwiązania w innych krajach

OPINIA EKSPERTA
Rodzice płacą mnóstwo pieniędzy za podręczniki. Wiem, bo jestem praktykiem. Uczę w szkole. Opłaty to nie tylko aspekt ekonomiczny, lecz także psychologiczny. Przecież początek roku szkolnego wiąże się, oprócz zakupu podręczników, także z innymi kosztami, choćby ubezpieczeniem, kwotami asygnowanymi na radę rodziców. To są spore sumy, których rodzice już niekiedy nie płacą, bo najważniejsze są podręczniki. Tworzy się napięcie, pojawia się pytanie: co wybrać, z czego zrezygnować. Szkoła powinna działać holistycznie. Ważna jest nie tylko nauka, lecz także opieka społeczna, organizacja imprez kulturalnych, wyjść do teatru. Przykłady można mnożyć. Dlatego sądzę, że rodzice powinni za podręczniki płacić jak najmniej. Państwo powinno to umożliwić wzorem wielu innych krajów. Jako etyk i specjalista od filozofii nie mam nic przeciwko temu, by był jeden świetny, obowiązujący podręcznik dla danej grupy wiekowej (jak przygotować taki podręcznik – to już inny temat). To sprawi, że książki będzie można przekazywać dalej. To może też sprawi, że podstawy programowe nie będą co chwilę zmieniane. Szkoła jest bowiem dla ucznia. I co najważniejsze: książka jest ważna, ale najważniejszy jest człowiek, który dzieciakami się zajmuje i który tę książkę umie dostosować do realiów danej grupy.