Uproszczony postulat podniesienia wieku emerytalnego w celu sprostania wyzwaniom demograficznym jest błędny z ludzkiego punktu widzenia i szczerze mówiąc, zbyteczny w kategoriach ekonomicznych. Nie mam zamiaru przedstawiać danych demograficznych, które są dobrze znane czytelnikom tej gazety. Wystarczy powiedzieć, że rok 2050 jest generalnie uważany za demograficzny dzień sądu ostatecznego.
Wracałem niedawno do domu po wykładzie z ekonomii, który odbył się w ciepłej i wygodnej sali dla grupy miłych i bystrych studentów. Padał grad i było zimno, ale co tam! Przechodząc obok tonącego w błocie placu budowy metra przy rondzie ONZ w centrum Warszawy, zwróciłem uwagę na pewnego robotnika, który miał około 55 lat. Był ubrudzony, zmęczony i wyraźnie było mu zimno. Prawdopodobnie czekało go jeszcze wiele godzin pracy, a poruszał się równie mozolnie jak polscy żołnierze podczas odwrotu spod Moskwy. Co to ma wspólnego z wiekiem emerytalnym? Bardzo wiele, ponieważ ja będę szczęśliwy mogąc pracować do 70-tki, a on będzie miał szczęście, jeżeli dociągnie do 60 lat, nie mówiąc już o 65.
Dlatego uproszczony postulat podniesienia wieku emerytalnego w celu sprostania wyzwaniom demograficznym jest błędny z ludzkiego punktu widzenia i szczerze mówiąc, zbyteczny w kategoriach ekonomicznych. Nie mam zamiaru przedstawiać danych demograficznych, które są dobrze znane czytelnikom tej gazety. Wystarczy powiedzieć, że rok 2050 jest generalnie uważany za demograficzny dzień sądu ostatecznego.
Ale chwileczkę. 2050 rok będzie za 38 lat. To niemal pełny okres pracy całego pokolenia. Przy założeniu, że realny wzrost dochodu narodowego (zamiennika PKB) wyniesie trzy procent, będzie się on podwajał co każde 24 lata. Czytelnicy słyszeli być może o zasadzie 72, według której wartość dochodu narodowego podwaja się co każde 72 lata przy jednoprocentowym rocznym wzroście i co 36 lat przy dwuprocentowym. Jeżeli wydajność pracy będzie rosła według historycznych standardów OECD, problemem nie będzie niewystarczająca siła robocza, ale to, co zrobić z ludźmi w wieku produkcyjnym, dla których nie ma pracy. Wydajność pracy w Polsce będzie wystarczająca, by zapewnić każdemu przyzwoity standard życia, przy jednoczesnym zachowaniu obecnego wieku emerytalnego. Jego podniesienie może potencjalnie pogłębić deficyt zatrudnienia.
Niestety dyskusja koncentruje się niemal wyłącznie na współczynniku zależności demograficznej, czyli liczbie osób starszych w stosunku do ludzi w wieku produkcyjnym. W przypadku Polski te liczby są porażające: współczynnik ma wzrosnąć z 19 proc. w 2010 roku do 56 proc. w 2050, wynika z raportu Komisji Europejskiej. Ten radykalny skok o 195 proc. (wraz ze spodziewanym wydłużeniem się długości życia) sprzyja postulatom o wydłużenie wieku emerytalnego.
Jednak w kategoriach ekonomicznych kluczowy jest wskaźnik zależności ekonomicznej, czyli liczba tych, którzy są uzależnieni od transferów finansowych, jak emeryci i bezrobotni, w stosunku do osób ekonomicznie aktywnych. Wskaźnik ten wynosi obecnie 70 proc. i jest oparty na bieżącej stopie zatrudnienia, która wynosi 59 proc. Taki odsetek obywateli w wieku produkcyjnym jest czynny zawodowo.

Liczba osób uzależnionych od transferów finansowych nie wzrośnie znacząco. Polacy nie muszą dłużej pracować

W pesymistycznym scenariuszu wskaźnik zależności ekonomicznej wzrośnie z 70 proc. teraz do 100 proc. w 2050 r. To skok o 43 proc., rzeczywiście wysoki, ale znacznie poniżej katastroficznych scenariuszy wysnuwanych na podstawie wskaźnika zależności demograficznej. Można też przypomnieć, że pesymistyczny scenariusz zakłada odsetek zatrudnienia w 2050 roku na poziomie 62,5 proc., znacznie poniżej obecnej europejskiej średniej i stopy bezrobocia wynoszącej 6 proc. Każdy rząd, zakładający taką ponurą prognozę na okres 38 lat, charakteryzuje się w najlepszym przypadku brakiem ambicji.
Nie będzie żadnej różnicy, jeżeli Polska osiągnie stopę zatrudnienia w wysokości 76 proc., którą w 2008 roku mogły się pochwalić trzy najlepsze kraje w UE. Pomimo potrojenia wskaźnika zależności demograficznej, wskaźnik zależności ekonomicznej pozostanie na niezmienionym poziomie 73 proc.
Dlaczego zatem rząd wybrał opcję podnoszenia obowiązkowego wieku emerytalnego, skoro nie jest to konieczne? Zakładamy, że nasz rząd składa się z ludzi inteligentnych. Podobnie jednak sądzono o generałach z I wojny światowej, którzy tysiącami wysyłali ludzi na śmierć. Brakowało im po prostu wyobraźni, by stwierdzić, że istnieją alternatywy.
Ten rząd wybrał politykę spektakularnych gestów (cyniczny Anglik powiedziałby, że to bardzo polskie), zamiast tworzyć alternatywę. Ta alternatywa wymaga inteligentnych i stopniowych kroków, takich jak polityka innowacyjności, oraz ciężkiej pracy. Zajęcia się takimi kwestiami jak poprawa funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej, by zapewnić, że potencjalni wcześni emeryci dojdą do statutowego wieku emerytalnego, ponieważ czują się dobrze. Dziś Polacy odchodzą z pracy przed 60. rokiem życia. Kolejna sprawa to rozwój edukacji, by zapewnić, że wszystkie matki mają dostęp do przedszkoli i mogą wrócić do pracy. Zniechęcanie do wcześniejszych emerytur, redukcja bezrobocia, poprawa infrastruktury, dzięki której pełne zatrudnienie stanie się udziałem całej Polski, oraz przekształcenie umów śmieciowych i zatrudnienia na czarno w normalne miejsca pracy.
Starzenie się społeczeństwa daje w istocie szansę na tworzenie miejsc pracy i długoterminowy, trwały wzrost gospodarczy. Przy odrobinie wyobraźni i ambicji Polska może stać się lepszym miejscem dla wszystkich. Nie ma powodu, by zmuszać robotnika o którym wspomniałem na początku tekstu, by pracował aż padnie z wyczerpania.
Spierałbym się, że wydłużająca się długość życia i lepsze zdrowie wymagają obowiązkowego podniesienia wieku emerytalnego, ale granica 65. roku życia, po której wypłacana byłaby pełna emerytura, powinna pozostać wolnym wyborem dla wszystkich. Jeżeli ktoś chce pracować dłużej, to tak jak w Wielkiej Brytanii emerytura powinna być wyższa. Lepiej używać marchewki niż kija.
Timothy Clapham, psycholog ekonomii Uniwersytet Warszawski
Tłum. TK