Już od ponad 20 lat Polaków rodzi się mniej, niż powinno do zapewnienia zastępowalności pokoleń. Zgodnie z prognozami demograficznymi za 60 lat będzie nas o 10 mln mniej. Pod względem średniej liczby urodzeń na kobietę Polska zajmuje 240. miejsce na 247 krajów (według Banku Światowego). Systematyczny spadek dzietności trwa już ponad trzy dekady (nawet jeśli w okresie kilku lat pomiędzy akcesją a globalnym kryzysem finansowym zarysowało się drobne odbicie trendu). Część komentatorów spadek dzietności przypisuje poprawie wykształcenia i wzrostowi aktywności zawodowej Polek, sugerując, że niska liczba urodzeń to efekt egoistycznych wyborów. Co na to dane?
W porównawczym zestawieniu krajów, im poziom wykształcenia kobiet wyższy, tym dzieci rodzi się mniej. Jeżeli kobiety w wieku reprodukcyjnym w kraju X uczą się średnio o rok dłużej niż w kraju Y, to urodzą ok. 0,06 dziecka mniej. Ujemne powiązanie wykształcenia z dzietnością ma jednak nieoczywiste przesłanki. W grę wchodzą trzy mechanizmy. Pierwszy: wykształcone kobiety zarabiają więcej, intensywniej się doszkalają, szybciej gromadzą kapitał ludzki, co sprzyja wzrostowi zarobków. Wyłączenie z aktywności zawodowej związane z urodzeniem i wychowaniem dzieci staje się więc bardziej kosztowne. Dla tego mechanizmu brak jednak poparcia w danych. Wykształcenie może też zmieniać preferencje co do liczby dzieci. Zgodnie z teorią Beckera wykształcone kobiety ograniczają liczbę dzieci, aby każdemu z nich zapewnić lepsze życie. Ten mechanizm jest widoczny w danych, sugerując istotny instrument polityki: aby dzieci rodziło się więcej, należy zapewnić im lepszej jakości życiowy start. Polityki mogą przyjąć formę wspierania rodziców w zapewnianiu lepszej jakości kształcenia i możliwości rozwoju. Ostatnim i najistotniejszym mechanizmem tłumaczenia ujemnego związku edukacji i wykształcenia jest mechanizm biologiczny: dłuższy okres kształcenia opóźnia założenie rodziny i decyzję o pierwszym dziecku, co zmniejsza szansę posiadania większej liczby dzieci.
Tyle że te analizy odnoszą się do danych (pre)historycznych. W latach 90. w krajach rozwiniętych, jak i rozwijających się kobiety z wyższym wykształceniem rodziły średnio najmniej dzieci i najczęściej pozostawały bezdzietne. Obecnie w krajach rozwiniętych wykształcone kobiety coraz częściej decydują się na potomstwo. W USA odsetek kobiet bezdzietnych pomiędzy 40. a 44. rokiem życia najszybciej spada wśród osób z doktoratem – z 35 proc. w 199 4 r . do 20 proc. w 201 4 r . Bezdzietność wśród tych z wykształceniem średnim jest nadal niższa, ale tylko o 7 pkt proc. w porównaniu do 21 pkt proc. w 199 4 r . W Europie Zachodniej zmiany te widać jeszcze wyraźniej. W Danii dzietność wraz z wykształceniem rośnie. Dzietność Dunek z wyższym wykształceniem to 1,9, z wykształceniem średnim 1,5, a w innych grupach 1,4.
Morał? W długim okresie wzrost poziomu edukacji nie musi powodować spadku dzietności. Po pierwsze, wykształcenie wyższe jest coraz częstsze, a zatem obejmuje coraz więcej różnych osób, z różnymi preferencjami co do liczby dzieci. Po drugie, rozwój medycyny pozwala na realizowanie planów prokreacyjnych nawet stosunkowo późno w cyklu życia. W Kanadzie w 2015 r. liczba dzieci urodzonych przez „40-latki plus” przekroczyła liczbę dzieci urodzonych przez nastolatki, co jest sukcesem programów edukacji seksualnej (w szkołach) i medycyny (w odniesieniu do późnych urodzeń).
Kluczową rolę w decyzjach prokreacyjnych od grywają koszty opieki nad dziećmi. W pracy z 201 5 r . Hazan (Tel-Aviv University) i Zoabi (New Economic School) pokazali, że na skutek rosnącej polaryzacji płac dla kobiet z wyższym wykształceniem opiekunk i i przedszkola stały się relatywnie tanie. W ciągu trzech dekad koszty opieki nad dziećmi spadły o 9 proc. dla kobiet z licencjatem i aż o 16 proc. dla kobiet z tytułem magistra lub wyższym. W tym samym czasie relatywne koszty opieki wzrosły o 33 proc. dla kobiet z wykształceniem podstawowym i o 16 proc. dla tych z wykształceniem średnim. Zmiany relatywnych kosztów opieki wczesnoszkolnej wyjaśniają ok. 30 proc. zmienności dzietności w ramach grup wykształcenia.
Jednym z powodów niskiej dzietności jest też niewielkie zaangażowanie mężczyzn w wychowanie dzieci. Według badań w krajach o wysokiej dzietności, np. Norwegii, mężczyźni wykonywali ok. 40 proc. obowiązków, a w Polsce 25 proc. F. Kindermann (Bonn) i M. Doepke (Northwestern) pokazali, że to nie jest przypadkowe zestawienie danych, lecz istotna przesłanka w podejmowanych decyzjach o dzietności. Skoro mężczyźni niechętnie wykonują obowiązki domowe, to co mogą zdziałać politycy? Są rozwiązania ukierunkowane na wsparcie kobiet, np. obniżenie kosztów opieki przedszkolnej czy uelastycznienie godzin pracy. Za polityki prorodzinne bez ukierunkowania na płeć rodzica uznalibyśmy transfery bezpośrednie czy ulgi podatkowe. Kindermann i Doepke pokazali, że instrumenty ukierunkowane mogą dać taki sam wzrost dzietności jak nieukierunkowane za jedną trzecią nakładów.
Gdzie tu lekcja dla nas? Najmniej dzieci mają Polki z wykształceniem średnim. W tej grupie obserwuje się też najsilniejsze spadki współczynnika dzietności. Zróżnicowanie dzietności ze względu na poziom wykształcenia jest nadal w Polsce relatywnie niewielkie, ale może nie ma co czekać na jego pogłębienie? Doświadczenia amerykańskie wskazują też niemałą rolę imigracji: napływ emigracji zarobkowej do Polski i związane z nią spadki kosztów opieki nad dzieckiem mogą być korzystne dla tych, których dzisiaj na to nie stać. Nie bez znaczenia jest wsparcie instytucjonalne: w 70 proc. gmin nie ma miejsc opieki nad małymi dziećmi (dane MRPiPS), a według danych OECD tylko 10 proc. polskich maluchów do drugiego roku życia korzysta z opieki instytucjonalnej (Polska jest na 26. pozycji spośród 28 państw). Nakłady na program wspierający rozwój instytucji opieki nad dziećmi do lat trzech Maluch Plus to ok. 450 mln zł – trzy razy więcej niż w ubiegłych latach, ale też mały ułamek kosztów programu Rodzina 500 Plus. Kilka zer różnicy.
Czy gdyby wprowadzić te „dobre” polityki, dzietność w Polsce skoczyłaby w górę? Niemała jest rola preferencji, które z pokolenia na pokolenie ulegają zmianom. Ale wprowadzanie rozwiązań kosztownych i błędnych na pewno nie pomaga zmienić rzeczywistych preferencji co do liczby potomstwa. Naukowcy sobie, politycy sobie, a dzieci brak .