Przywracając wiek emerytalny wywiązujemy się z niezwykle ważnego zobowiązania wyborczego. Budujemy jako rząd i ugrupowanie polityczne naszą polityczną wiarygodność - powiedziała PAP minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska.

1 października w życie weszły przepisy, które przywracają wiek emerytalny: 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Jest to powrót do stanu sprzed reformy z 2012 r., która wprowadziła stopniowe podwyższanie wieku emerytalnego do 67 lat bez względu na płeć. ZUS spodziewa się, że w ostatnim kwartale tego roku na emeryturę może przejść ok. 331 tys. osób.

Rafalska podkreśliła, że przejście na emeryturę, po osiągnięciu odpowiedniego wieku nie jest obowiązkiem, a jedynie prawem. "Stworzyliśmy absolutnie wszystkie warunki, żeby osoby, które decydują się przejść na emeryturę miały pełną świadomość, co do wysokości spodziewanego świadczenia, ale również tego, jakie byłoby to świadczenie, gdyby pracowały one dłużej" - oświadczyła.

"Myślę, że przywracając wiek emerytalny wywiązujemy się z niezwykle ważnego zobowiązania wyborczego. Budujemy, jako rząd, ugrupowanie polityczne, naszą polityczną wiarygodność. Przywracamy taką sprawiedliwość społeczną. Trzeba tu powiedzieć, że wydłużenie wieku emerytalnego odbyło się absolutnie przeciw społecznym nastrojom, bez rozmowy społecznej, bez dialogu, zupełnie niespodziewanie. Bo w żadnych expose, czy w czasie kampanii wyborczej, Donald Tusk nie zapowiadał wydłużenia wieku emerytalnego. To było całkowicie nieuczciwe" - dodała minister.

Zwróciła uwagę, że każdy rok przepracowany po osiągnięciu wieku emerytalnego będzie oznaczał podwyższenie świadczenia o ok. 8 proc. "To jest bardzo wysoki wzrost, który nie występuje w innych systemach" - mówiła. "Tu działa rachunek matematyczny. Mamy zdefiniowaną składkę, a nie zdefiniowane świadczenie" - wyjaśniała Rafalska.

Szefowa resortu rodziny i pracy podkreśliła, że należy uszanować decyzję osób, które skorzystają z obniżonego wieku emerytalnego. "Są osoby, których stan zdrowia, wydolność fizyczna i długi staż pracy powoduje, że one mówią: wystarczy, dość, napracowaliśmy się w życiu; teraz chcemy mieć czas dla siebie, dla bliskich, rodziny, albo po porostu: nie mogę już pracować, bo nie mam siły" - mówiła Rafalska.

Zaznaczyła, że, z dokonaniem pogłębionej analizy skutków reformy emerytalnej należy poczekać. "Wiele osób jak wprowadzaliśmy program +Rodzina 500 plus+ też wieszczyła jakieś złowrogie skutki tego programu, a to dezaktywizacja, a to demoralizacja, rozpicie narodu, zapaść finansów publicznych. Podobniej jest przy wieku emerytalnym - miał się załamać rynek" - zauważyła minister.

"Ale nie uwzględniano, że w tej dużej liczbie 330 tys. osób, które nabywają uprawnienia, jest spora grupa osób, która była wykluczona z rynku pracy, która na ten rynek nie mogła wrócić i, która tylko czekała żeby przejść na emeryturę, żeby mieć stałe, bezpieczne, może niewielkie, ale jednak podstawy materialne. Te osoby nie ubyły z rynku, bo ich na rynku pracy nie było" - dodała Rafalska.

Podkreśliła, że z liczby wniosków złożonych w ZUS o przyznanie świadczenia emerytalnego, nie wynika ile osób faktycznie przejdzie na emeryturę. "Trzeba jeszcze rozwiązać stosunek pracy" - wyjaśniała minister.