Konferencja w Bonn nie przyniosła przełomu, ale mocno krytykowano gospodarza. Za rok może być podobnie.



Wyniki zakończonej w weekend w byłej stolicy Niemiec konferencji klimatycznej COP23 nikogo nie zaskoczyły. Wprawdzie położono nacisk na dalsze odchodzenie świata od węgla, jednak negocjatorzy mają jasność, jak wiele pozostaje do zrobienia w grudniu 2018 r. w Katowicach, gdzie – jak przekonywała polska delegacja – ostateczny kształt przybierze zestaw zasad wdrażających konkrety Porozumienia Paryskiego (tzw. Paris rulebook).
Niemcy były gospodarzem COP23, ale formalnie organizatorem konferencji było Fidżi. COP23 była pierwszą konferencją przygotowaną przez mały kraj wyspiarski, reprezentujący tych, którzy zmianę klimatu odczuwają już teraz i najbardziej potrzebują międzynarodowego wsparcia. Tak zwana „prezydencja” Fidżi wniosła do negocjacji m.in. ducha „bula”, co oznacza zarówno pozdrowienie „cześć”, jak i „życie”, a jest synonimem serdeczności i solidarności.
Na konferencji 197 krajów w Bonn nie brakowało jednak kontrowersji. Uważnie obserwowano przede wszystkim delegację amerykańską. Uczestniczyła w obradach mimo wycofania się USA – decyzją prezydenta Donalda Trumpa – z Porozumienia Paryskiego wynegocjowanego w 2015 r. Przedstawiciele Stanów Zjednoczonych chwalili się czystymi technologiami wykorzystania węgla, ale nie zostało to dobrze przyjęte przez uczestników.
Najbardziej krytykowane podczas obrad były jednak Niemcy, które mimo szczytnego hasła Energiewende (transformacji energetycznej) i coraz większej ilości odnawialnych źródeł energii wciąż jasno nie potrafią określić terminu zakończenia korzystania z paliw kopalnych. O ile do 2018 r. zamkną swoje kopalnie węgla kamiennego, o tyle z odkrywek węgla brunatnego chcą korzystać przynajmniej do 2050 r.
Polska nie wzbudziła większych kontrowersji, być może ze względu na dobrze już wszystkim znany wizerunek obrońcy węgla, a jednocześnie duże doświadczenie w negocjacjach klimatycznych – w 2018 r. będziemy gospodarzem szczytu klimatycznego już po raz trzeci. Wtedy to polski minister środowiska będzie prowadził negocjacje. Na zakończenie obrad w Bonn minister Jan Szyszko ogłosił polskiego czempiona klimatycznego. Będzie nim Tomasz Chruszczow, wcześniej związany z sektorem szkła i ceramiki, wieloletni główny negocjator Polski w zakresie klimatu. Do jego zadań będzie należało m.in. wspieranie negocjacji we współpracy z miastami, organizacjami pozarządowymi i biznesem.
– Przy jednoczesnym dość sprawnym posługiwaniu się żargonem dyplomatycznym negocjacji klimatycznych, uderzającym paradoksem jest brak woli polskiego rządu do zwiększenia redukcji emisji przez wycofanie się ze spalania paliw kopalnych, w tym węgla. Postawa ta widoczna jest m.in. w głównych politycznych postulatach ministra Szyszki na COP24. Podkreślana przez niego rola lasów w pochłanianiu CO2 to mechanizm użyteczny, jednak należy go traktować jako uzupełnienie ograniczania emisji – uważa Krzysztof Jędrzejewski z Koalicji Klimatycznej.
Zdaniem Aleksandra Śniegockiego z WiseEuropa tegoroczna COP miała charakter techniczny i służyła wypracowaniu podstaw do podjęcia konkretnych decyzji za rok w Katowicach.
– Szczególnie ważne będzie ustalenie skutecznego mechanizmu stopniowego podnoszenia celów redukcyjnych przez poszczególne państwa – jak dobrze wiemy, obecne plany redukcji emisji nie uchronią nas przed niebezpiecznymi zmianami klimatu i muszą zostać zaostrzone, również w Europie – tłumaczy Śniegocki. – Na Polsce, jako gospodarzu przyszłorocznego szczytu klimatycznego, spoczywa obowiązek zapewnienia konstruktywnego dialogu między stronami porozumienia klimatycznego. Mamy potencjał, by wspierać dialog między państwami rozwiniętymi a rozwijającymi się – mówi. Pytanie brzmi: czy Katowice staną się symbolem otwartości na zmiany, czy też obrony status quo?