Donald Trump konsekwentnie odwraca ekologiczną politykę swojego poprzednika. Zwieńczeniem może być wycofanie się z paryskiego porozumienia klimatycznego.
Decyzja w sprawie wycofania się Stanów Zjednoczonych z Porozumienia paryskiego ma być podjęta do końca maja, czyli do najbliższego szczytu przywódców państw G7. Wczoraj w Białym Domu rozmawiali na ten temat najbliżsi doradcy prezydenta z sekretarzem stanu Rexem Tillersonem na czele. Celem było wypracowanie rekomendacji dla głowy państwa w tym względzie. Ostatnie słowo będzie jednak należeć do samego Trumpa. Nie byłby on pierwszym prezydentem wycofującym USA z porozumienia klimatycznego; zrobił to już de facto w 2001 r. George Bush, który stwierdził, że nie będzie wypełniał postanowień protokołu z Kioto (podpisanego przez Billa Clintona, ale nigdy nieratyfikowanego przez Stany).
Porozumienie paryskie to umowa z końca 2015 r., w ramach której każdy kraj zadeklarował, o ile zmniejszy emisję gazów cieplarnianych. USA zobowiązały się, że do 2030 r. będą wytwarzać o 26–28 proc. mniej dwutlenku węgla niż w 2005 r. Doprowadzenie do dwudziestokilkuprocentowej redukcji emisji to wyrok na amerykańską węglową energetykę i tamtejsze górnictwo węgla kamiennego. Dlatego Trump widzi w poluzowaniu przepisów ochrony środowiska sposób na renesans sektora górniczego, który wciąż zapewnia ok. 90 tys. miejsc pracy. Część z nich przypada na stany takie jak np. Wirginia Zachodnia, które już boleśnie doświadczyły kryzysu w przemyśle wydobywczym i gdzie Trump zdecydowanie wygrał z Hillary Clinton.
Nowy lokator Białego Domu bardzo szybko zabrał się za odwracanie polityki „zielonego” Baracka Obamy, którego oskarżył o prowadzenie „wojny z węglem”. Zaczął od personaliów; na kluczowe dla ochrony środowiska stanowiska w rządzie federalnym mianował ludzi, których trudno określić mianem twardogłowych ekologów.
Szefem Agencji Ochrony Środowiska (EPA, Environmental Protection Agency) mianował byłego prokuratora generalnego stanu Oklahoma Scotta Pruitta, który niedawno stwierdził w wywiadzie, że nie uważa dwutlenku węgla za główną przyczynę globalnego ocieplenia. Pruitt jest także zwolennikiem porzucenia Porozumienia paryskiego. Fotel szefa Departamentu Energii (zajmuje się np. przepisami dotyczącymi zużycia energii elektrycznej przez urządzenia domowe) przypadł byłemu gubernatorowi stanu Teksas Rickowi Perry’emu, który jeszcze jako uczestnik republikańskich prawyborów w 2012 r. deklarował chęć... likwidacji objętego teraz resortu.
Biały Dom chce również ograniczyć wielkość środków przeznaczanych na realizację zielonej polityki. W projekcie budżetu przedstawionym w ubiegłym miesiącu administracja zaproponowała m.in. zmniejszenie funduszy EPA o jedną trzecią, likwidację specjalnej agencji powołanej do finansowania obiecujących ekologicznych technologii (ARPA-E) oraz znaczącą redukcję funduszy na wprowadzanie i nadzór nad standardami energooszczędności.
Prezydent bardzo szybko przeszedł również do ofensywy legislacyjnej, przynajmniej w takim zakresie, w jakim nie musi pytać o zdanie Kongresu. Trump wyraził zgodę na budowę rurociągu Keystone XL, który połączy roponośne piaski kanadyjskiej prowincji Alberta z rafineriami na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej (a na który, m.in. ze względów środowiskowych, nie zgodził się Barack Obama).
Ukoronowaniem działań Trumpa w tym zakresie ma jednak być odrzucenie Planu na rzecz Czystej Energii (CPP, Clean Power Plan), czyli sztandarowego projektu drugiej kadencji Baracka Obamy. CPP zobowiązywał poszczególne stany do zmniejszenia do 2030 r. emisji dwutlenku węgla z zakładów energetycznych o 32 proc. w stosunku do poziomu z 2005 r. Plan nie spodobał się władzom 27 stanów, które zdecydowały się zablokować go w sądzie (w tym Oklahomie, reprezentowanej w tej sprawie przez ówczesnego prokuratora generalnego Scotta Pruitta, a także „węglowej” Wirginii Zachodniej).
Trump podpisał stosowne rozporządzenie wykonawcze pod koniec marca w siedzibie EPA w towarzystwie górników. Na jego mocy agencja ma wycofać plan w obecnej formie i napisać go na nowo. Prezydent zniósł wtedy również moratorium na wydobycie węgla na terenach należących do rządu federalnego, poluzował przepisy dotyczące szczelinowania hydraulicznego (metody wydobywania gazu łupkowego), zabronił agencji brać pod uwagę społeczne koszty emisji dwutlenku węgla przy ocenie nowych inwestycji, a także brać pod uwagę wpływ zmian klimatycznych na projekty infrastrukturalne.
Jednak nawet przedstawiciele branży nie wierzą, że działania Trumpa doprowadzą do węglowego renesansu. Stwierdził tak m.in. w wywiadzie dla dziennika „The Guardian” Robert Murray, właściciel największej w USA firmy trudniącej się wydobyciem węgla Murray Energy. Węgiel w USA traci bowiem na popularności przede wszystkim z powodu taniego gazu łupkowego. Przykładem jest chociażby znajdująca się na północnym skraju stanu Arizona, duża (2250 MW to moc większa niż trzeciej pod względem mocy polskiej siłowni w Kozienicach) elektrownia węglowa Navajo Generating Station. W połowie lutego właściciele podjęli decyzję o jej zamknięciu do końca 2019 r., jako powód podając właśnie niską cenę gazu ziemnego.
Możliwy jest również scenariusz, w którym Trump nie wycofuje USA z porozumienia, ale dalej prowadzi konsekwentnie swoją politykę, nie oglądając się na złożone przez Obamę obietnice. Oszczędziłoby mu to krytyki ze strony innych państw. O tym, jak bardzo pozostałe kraje G7 są przywiązane do porozumienia, mógł się przekonać Rick Perry podczas niedawnego spotkania ministrów odpowiedzialnych za energetykę tych państw. Kłótnia o wymienienie w oświadczeniu końcowym węgla jako jednej ze składowych tzw. miksu energetycznego zakończyła się tym, że takiego oświadczenia w ogóle nie wydano. Co więcej, po ewentualnym wycofaniu się USA z porozumienia powróciłby argument wysuwany przez państwa rozwijające się, że nie będą łożyć na redukcję emisji, skoro nie chce tego robić bogata Ameryka.