Kiedy pod koniec września obradował kongres dyrektorów szkół, jego uczestnicy na spotkanie z przedstawicielami resortu edukacji przynieśli papierowe tutki – nosy Pinokia. Nie było to grzeczne. Trudno się jednak dziwić, że prowadzącym placówki puszczają nerwy. Minister edukacji o swojej reformie mówi często i głośno. Sęk w tym, że wypowiedzi Anny Zalewskiej coraz częściej są ze sobą sprzeczne. Jak gdyby wywiadów udzielała nie jedna, a dwie Anny Zalewskie.



Przykład pierwszy z brzegu. Wczoraj w porannym programie „Gość Radia ZET” pani minister zaznaczała, że jej reforma to wynik półrocznej debaty. W dodatku pierwszej zakrojonej na taką skalę. „Po skończonej debacie było podsumowanie, gdzie pokazaliśmy kierunki zmian. Zostały wyznaczone terminy i daty, łącznie z przedstawieniem projektu ustawy” – mówiła minister. Tylko po to, by kilka minut później, odpowiadając na inne pytanie, przyznać, że podstawy programowe pisane są od lutego. Czyli autorzy rozkładu jazdy w edukacji już wtedy musieli wiedzieć: jaka będzie struktura szkolnictwa, a także jaki MEN ma pomysł na rozłożenie akcentów w programach szkolnych.
Trudno jednak orzec, czy słowa o podstawach programowych mają pokrycie w rzeczywistości. Ledwie kilka tygodni temu do podległych MEN agend trafiły prośby, by wytypowały ekspertów, którzy napiszą nowe podstawy. Resort opublikował listy pracujących nad nimi na swojej stronie internetowej. Dość szybko, jedno po drugim, zaczęły znikać z niej nazwiska kolejnych ekspertów. Okazało się, że wpisano ich tam zbyt pochopnie. Gdy zapytał o to w swojej porannej rozmowie Konrad Piasecki, usłyszał od Anny Zalewskiej, że powtarza nieprawdę. To jedna z wersji odpowiedzi na pytanie o podstawy programowe. Gdy dziennikarze pytają, czy ministerstwo zdąży z ich przygotowaniem, szefowa resortu odpowiada, że... „nauczyciele przygotowują się do roku szkolnego trzy dni”. Podstawy mają być jednak gotowe do końca listopada.
Ta sytuacja ciekawie komponuje się z inną mantrą, którą powtarza pani minister: „reforma jest przygotowana”. Takie słowa padają z ust za każdym razem, kiedy ktoś zarzuca jej chaotyczne prace nad zmianami. Na przykład po spotkaniu ze związkami zawodowymi w Centrum Dialogu Społecznego.
Złośliwi mogliby zapytać, że skoro reforma jest przygotowana, czemu jej projektu pracownicy resortu nie pokazali w listopadzie ubiegłego roku, kiedy minister rozsiadła się w gabinecie? Zapewne ujrzała światło dzienne dopiero we wrześniu, dlatego że „to wynik półrocznej debaty”.
W dobrze przygotowaną reformę nie wierzy chyba jednak nawet własny rząd pani minister. Jej resort zbiera grube cięgi od innych resortów – do końca tygodnia mają one czas, by przysłać opinie dotyczące projektu ustawy przedstawionego przez MEN. Kancelaria premiera domaga się od szefowej resortu, by ta ujawniła skutki finansowe dla samorządów w podziale na gminy i powiaty (dotychczas resort nie przedstawił takiej informacji, choć ma taki obowiązek), a także zaznaczyła, jaki wpływ zmiany będą miały na rodzinę, obywateli i gospodarstwa domowe. Minister Henryk Kowalczyk z KPRM chciałby, aby Anna Zalewska pokazała także, jak sprawdzi, czy jej plan zakończył się sukcesem. W podobnym tonie wypowiada się Ministerstwo Finansów. Inne wytykają wiele błędów i nieścisłości, w tym wynikających ze zbytniego pośpiechu w pracach.
Trudno też uważać za dobrze przygotowaną zmianę w oświacie zapowiedź, że nie będziemy mieć już jednej, a cztery różne ustawy oświatowe. Nie zobaczymy jednak wszystkich naraz, a na publikację kolejnych odcinków poczekamy do przyszłego roku.
Ciekawostką może być dyskusja między MEN a Ministerstwem Cyfryzacji w sprawie liczby godzin informatyki. W początkowym projekcie rozkładu przedmiotów na lata nauki, dla liceum zaplanowano godzinę informatyki tygodniowo tylko w jednym roku. Po wielu krytycznych uwagach, w wywiadzie dla „Wprost” Anna Zalewska przekonywała, że godzin będzie więcej. Słowa dotrzymała – w kolejnym projekcie ramowego planu nauczania na całe liceum przeznaczono trzy godziny do rozłożenia na trzy lata. Na Twitterze minister cyfryzacji napisała, że to nieaktualne dane, bo z minister Zalewską umawiały się na siedem godzin. Problem w tym, że ramówki były świeże – jeszcze z tego samego dnia. „Dziękuję za sygnał, będę wracać do sprawy z nadzieją, że ustalenia obowiązują” – zakończyła wymianę zdań Streżyńska.
Minister edukacji przy okazji protestu nauczycieli powtarzała również, że „miejsca pracy nie są zagrożone” oraz że „nie będzie zwolnień nauczycieli w związku z reformą” (ZNP liczy, że bez zajęcia zostanie ponad 30 tys. nauczycieli). Równocześnie jednak, pod rękę z oświatową Solidarnością, Anna Zalewska przygotowuje potężny pakiet osłonowy: zaordynowała stworzenie kuratoryjnych list nauczycieli zagrożonych zwolnieniami, zabroniła im pracować na kilku etatach bez zgody dyrektora szkoły, a także wlepiać pedagogom godzin nadliczbowych.
Pani minister Zalewska lubi także przekonywać, że „reforma jest bezkosztowa”, by chwilę później dodawać, że „jest policzona”, „wiadomo, ile będzie kosztować” i „w projekcie ustawy budżetowej na rok 201 7 zabezpieczyliśmy środki na waloryzację wynagrodzeń nauczycieli i na zadania związane z reformą”. Nigdzie – łącznie z oceną skutków regulacji do ustawy – nie pokazała jednak dokładnych wyliczeń. Na konferencji prasowej w ubiegły piątek dziennikarze przez dobre pół godziny próbowali wydobyć z minister tę wiedzę. W odpowiedzi usłyszeli jednak, że „MEN dopiero w tym tygodniu będzie spotykać się z samorządowcami i związkami, żeby rozmawiać o kosztach”, a chwilę później znów – że MEN „wie, ile będzie kosztować reforma”. Stanęło na tym, że wyliczenia zostaną zaprezentowane, kiedy minie czas na nadsyłanie uwag do projektu ustawy. Czyli w przyszłym tygodniu.
Obyśmy zobaczyli je w jednej wersji. A nie dwóch sprzecznych – pisanych lewą i prawą ręką pani minister.