Ministerstwo Edukacji Narodowej ukrywa faktyczne koszty przebudowy systemu szkół, przerzucając je na samorządowców. Nawet miliard złotych mogą kosztować gminy zmiany w oświacie. Rząd jednak nie uwzględnia tych wydatków w oficjalnych planach.
MEN szacuje, że reforma odbędzie się niemal bez kosztów / Dziennik Gazeta Prawna

Likwidacja gimnazjów, przywrócenie ośmioletniej szkoły podstawowej, powołanie szkół branżowych w miejsce zawodowych oraz wydłużenie liceum ogólnokształcącego do czterech i technikum do pięciu lat – to trzon reformy edukacji. Minister Anna Zalewska konsekwentnie zapowiada, że zmiany odbędą się „niemal bezkosztowo”. W ocenie skutków regulacji (OSR) do przedstawionych w piątek projektów ustaw MEN przewidziało, że w tym roku wyda jedynie 129 mln zł. W OSR nie ma jednak słowa o pieniądzach z kas samorządów. Tymczasem to one poniosą główne koszty reformy.

Związki samorządowe oszacowały, że sama likwidacja gimnazjów będzie kosztować gminne budżety 1 mld zł. W Warszawie samorządowcy szacują, że na odprawy dla nauczycieli wydadzą ok. 60 mln zł. W gimnazjach pracuje tu 4 tys. pedagogów i 1,2 tys. pracowników administracji i obsługi. – Pani minister twierdzi, że wszyscy znajdą pracę, ale trudno mi powiedzieć, na jakiej przesłance się opiera. Nie ma jeszcze podstaw programowych ani siatki godzin. Nie wiadomo więc, ile lekcji jakiego przedmiotu trzeba będzie zorganizować. A zatem dla kogo będzie zajęcie – przypomina wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński. Dokumenty te mają być opublikowane w listopadzie.

To jednak nie koniec potencjalnych kosztów. Kolejne 50 mln zł Warszawa może przeznaczyć na modernizację placówek, remonty i adaptacje sal do potrzeb młodszych uczniów w dawnych budynkach gimnazjów lub starszych w dotychczasowych podstawówkach.

Konieczne inwestycje liczy także Poznań. – Ze wstępnej analizy wynika, że na samo wyposażenie i doposażenie szkół będziemy musieli wydać dodatkowo ponad 2,3 mln zł. Jeśli resort nie będzie wspierać finansowo samorządów we wdrażaniu tej reformy, ten problem będzie narastał – mówi zastępca prezydenta miasta Mariusz Wiśniewski.

W szkołach podstawowych znów mają być nauczane przedmioty, do których trzeba wyposażyć pracownie – m.in. biologia, fizyka, geografia. Jak przyznaje Wiśniewski, koszty już widać, m.in. z powodu nauczycieli, którzy w obawie o pracę uciekają na urlopy na poratowanie zdrowia.

Minister reformuje, samorządy płacą

Projekt zmian w prawie oświatowym przedstawiony przez MEN ma blisko 400 stron. Choć nowa ustawa rewolucjonizuje system edukacji w Polsce, resort zaplanował na jej wdrożenie niemal symboliczne środki – w ciągu 10 lat to 214 mln zł, z czego połowę od przyszłego roku szkolnego.
Takie wyliczenie znalazło się w ocenie skutków regulacji (OSR) do wprowadzanej ustawy – to obowiązkowy dokument, w którym autorzy przepisów starają się opisać, jakie konsekwencje będą miały przyjęte w nich rozwiązania. – Poziom finansowania jest wystarczający, aby pokryć wydatki bieżące w trakcie transformacji ustroju – informuje nas Justyna Sadlak z MEN. – Założyliśmy, że w okresie przejściowym samorządy będą dysponować dużą swobodą w zakresie organizowania pracy swoich szkół. Wszystkie te rozwiązania zagwarantują przeprowadzenie procesu przekształceń oraz właściwe zarządzanie szkołami w okresie przejściowym w sposób jak najmniej uciążliwy i jak najmniej kosztowny dla samorządów – dodaje.
W OSR uwzględniono m.in. przeprowadzenie nowych egzaminów zewnętrznych – ósmoklasisty, matury w wariancie dla liceów i techników oraz dla szkół branżowych, a także egzaminów zawodowych. Drugim kosztem uwzględnionym przez MEN są dopłaty do podręczników. Resort sfinansuje nowe książki do IV i VII klasy, choć dzieci na tym etapie – zgodnie z założeniami dziś obowiązującego programu dopłat – powinny jeszcze odziedziczyć książki po starszych kolegach. Z raz kupionych podręczników miały się uczyć trzy roczniki. Książki trzeba jednak będzie zmienić, bo MEN chce także napisać nowe podstawy programowe. Pieniądze na podstawy nie znalazły się jednak w szacunkach, choć z informacji DGP wynika, że MEN zamierza na to wydać 10,5 mln zł.
Według naszych szacunków sama wymiana podręczników na nowe już nie mieści się w założonym przez MEN planie. Przy obecnych dopłatach to koszt rzędu 170 mln zł. A to nie koniec wydatków MEN w przyszłym roku. Resort chce także dotować książki dla pierwszoklasistów (obowiązujący dziś rządowy elementarz ma być jednym z kilku do wyboru). Na jednego pierwszaka dyrektor będzie dostawać 75 zł. To kolejnych 25 mln zł. Legislatorzy z MEN przekonują w OSR, że ustawa nie tylko zrewolucjonizuje oświatę w sposób bezkosztowy, ale wręcz zapewni w dalszej perspektywie poważne oszczędności. Wskutek likwidacji gimnazjów koszt edukacji jednego ucznia szkoły podstawowej ma obniżyć się o 489 zł, a liceum ogólnokształcącego – o 369 zł. To skutek przycięcia kosztów stałych placówek, czyli m.in. kosztów administrowania, ogrzewania itd. Uczniów w szkołach ma być więcej, a co za tym idzie – wydatki te mają się bardziej amortyzować.
Zdaniem legislatorów w przyszłości gminy mają też oszczędzić na dowozie uczniów. W jaki sposób? Obecnie w systemie edukacji funkcjonuje prawie dwa razy więcej szkół podstawowych niż gimnazjów. W wyniku zmian dzieci w wieku gimnazjalnym będą więc korzystać z gęstszej sieci szkół. W latach 2017–2019 oszczędności z tytułu ich dowożenia do szkół mają wynieść 217 mln zł. Z taką diagnozą nie zgadzają się jednak władze lokalne reprezentowane w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. „Nieuniknionym skutkiem reformy systemu edukacji w zapowiedzianym kształcie będzie także zredukowanie wielu obecnych, małych szkół sześcioklasowych do funkcji czteroklasowych szkół filialnych. Pociągnie to za sobą dodatkowe dowożenie dzieci, a w konsekwencji pogorszenie warunków nauczania i niezadowolenie rodziców” – oceniają ich przedstawiciele.
Jakkolwiek nie zmieniłaby się sieć szkolna, koszty zmian samorządy będą musiały pokryć z własnej kieszeni. W obowiązującym systemie prawnym nie ma przepisu, z którego wynikałoby, że budżet państwa gwarantuje w ramach części oświatowej subwencji ogólnej środki na pokrycie wydatków oświatowych jednostek samorządu terytorialnego. Zadania oświatowe związane z prowadzeniem przez te jednostki szkół i placówek oświatowych są finansowane z ich własnych dochodów. – Nie w każdym wypadku będzie możliwe, żeby do dawnych gimnazjów szły tylko najstarsze dzieci, trzeba więc będzie dostosowywać bazę lokalową do dzieci młodszych. To będzie oczywiście działać też w drugą stronę. Do tej pory w podstawówkach było dużo maluchów, teraz salki przystosowane do nich trzeba będzie przerabiać na klasy dla 14-latków – uważa wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński. W stolicy takie przeróbki mogą kosztować 50 mln zł.
Choć część samorządów ma już szkice sieci szkolnej i liczy koszty, niektóre zwlekają z tym do ostatniej chwili. – Mamy twardy orzech do zgryzienia. W gminie mamy dwie samodzielne podstawówki i dwa zespoły szkół. Jeden to szkoła podstawowa z gimnazjum, drugi – gimnazjum i liceum. Zespół z liceum świetnie się sprawdza, więc na pewno będziemy dokładnie analizować przepisy pod kątem tego, co możemy zrobić. Poczekamy też na ostateczny kształt ustawy, bo w Sejmie projekt może jeszcze bardzo się zmienić – zdradza Luiza Kowalczyk, zastępca burmistrza miasta Mrozy. Podobne głosy słyszymy też w innych miastach.
Samorządy już zresztą płacą rachunek za zmiany. Przez to, że w tym roku do szkół nie poszło 82 proc. rocznika sześciolatków, gminy musiały z własnej kieszeni dołożyć do utworzenia nowych miejsc w przedszkolach. – Już na ten moment koszty dla miasta to ponad 13 mln zł – opowiada zastępca prezydenta Poznania Mariusz Wiśniewski. I wylicza: 7,6 mln zł miasto zapłaciło za wykup miejsc w placówkach niesamorządowych, 2,8 mln pochłonęły remonty i inwestycje miejskich placówek, 1,4 mln kosztowało uruchomienie 73 zerówek w szkołach, 850 tys. – 20 dodatkowych oddziałów w przedszkolach, a 350 tys. kosztowały urlopy dla poratowania zdrowia, które brali nauczyciele szkół podstawowych w obawie przed zwolnieniami.