Ministerstwo Nauki chce, by ogólnopolski program dla uczelni był dostępny w przyszłym roku. Rozważa także, by za złamanie prawa przez studenta odpowiadał jego promotor/
Miliony na walkę z plagiatami / Dziennik Gazeta Prawna
Obecnie uczelnie są zobowiązane do sprawdzania prac dyplomowych studentów za pomocą programów antyplagiatowych współpracujących z ogólnopolskim repozytorium tekstów, do którego trafi każdy licencjat czy magisterka. Każda szkoła wyższa zapewnia go we własnym zakresie. Na zakup programów uczelnie wydały już miliony złotych. Tylko z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju dostały na ten cel prawie 35 mln zł.
Tańszy system
– To nieracjonalna sytuacja, w której dziesiątki milionów wydawanych jest na budowę przez uczelnie swoich systemów antyplagiatowych – uważa Jarosław Gowin, wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego.
– Dlatego pracujemy nad tym, aby był jeden ogólnopolski system antyplagiatowy, który będzie umożliwiał sprawdzanie prac dyplomowych z tymi, które znajdują się w repozytorium – dodaje prof. Aleksander Bobko, wiceminister nauki. – Zamiast na własne systemy, uczelnie mogłyby przeznaczyć pieniądze na mniejsze grupy seminaryjne. Jeżeli promotor nie ma 20 dyplomantów, ale np. pięciu, to sam jest w stanie bardziej zapanować nad procesem powstawania pracy – dodaje. – Koszt ogólnopolskiego systemu zamykałby się w kwocie kilku milionów złotych. To rozwiązanie dużo bardziej rozsądne niż obecne – twierdzi Jarosław Gowin.
Ministerstwo Nauki przygotowuje już stosowne zmiany ustawowe, aby wprowadzić jeden system. Program, z którego będą mogły korzystać uczelnie, ma powstać w przyszłym roku.
– To byłoby idealne rozwiązanie – uważa Marek Kręglewski z Międzyuniwersyteckiego Centrum Informatyzacji. – Obecnie uczelnie dysponują różnymi systemami, które zapewniają różną jakość sprawdzania prac – wyjaśnia.
– Szkoda tylko, że resort nie pomyślał o takim rozwiązaniu wcześniej, zanim uczelnie zainwestowały pieniądze w zakup licencji – zżyma się Piotr Pokorny z Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego.
Zaskoczeni planami ministerstwa są przedstawiciele firm antyplagiatowych.
– Nie wiedzieliśmy o tym, że ministerstwo ma taki pomysł. To może oznaczać monopol, a takie rozwiązanie wydaje się niezgodne z prawem – wskazuje Sebastian Kawczyński, prezes Plagiat.pl. Jego zdaniem gdyby ministerialny system miał działać dobrze, musiałby być stale doskonalony i rozwijany. Oznaczałoby to stały koszt w budżecie resortu. Zatem wydatki na takie rozwiązanie byłyby wyższe, niż może się wydawać.
Zwraca też uwagę, że skutkiem wprowadzenia zaproponowanego rozwiązania byłaby mniej skuteczna walka z plagiatami. Ustawa wymaga od szkół wyższych, aby korzystały z systemu, który ma możliwość sprawdzania prac z tymi zamieszczonymi w repozytorium. – Uczelnie mogłyby ograniczyć się tylko do korzystania z narzędzia, które przygotuje resort, co oznacza, że nie sprawdzałyby prac dyplomowych z tekstami w innych źródłach, np. w internecie, co umożliwiają obecne programy – wyjaśnia Kawczyński.
Z tym zgadzają się inni eksperci. – Najczęściej plagiat dotyczy czerpania z innych źródeł niż praca starszego kolegi. Zatem ograniczenie sprawdzania licencjatów czy magisterek jedynie do tych, które znajdą się w repozytorium, skutkowałoby zmniejszeniem skuteczności wykrywania plagiatów i byłoby wypaczeniem idei, która przyświecała ustawodawcy, kiedy decydował się na wprowadzenie tego rozwiązania – uważa Pokorny.
Zapobiec pladze
Wśród rozważanych przez ministerstwo pomysłów na skuteczniejszą walkę z plagiatami jest także taki, aby za plagiat odpowiadał promotor. – Rozbudowujemy ochronę techniczną, tymczasem potrzebne jest niekonwencjonalne podejście do problemu – wyjaśnia prof. Aleksander Bobko.
Taka propozycja wzbudza kontrowersje w środowisku akademickim. – Na pewno jej wprowadzenie spotkałoby się z oporem akademików. Być może doprowadziłoby do protestu i profesorowie zrezygnowaliby z prowadzenia seminariów – mówi Piotr Pokorny.
– Jeżeli promotor miałby być współodpowiedzialny, to oznaczałoby, że świadomie dopuścił do nieprawidłowości w pracy. To byłoby bardzo trudno udowodnić – uważa prof. Marek Rocki, były przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Nie wiadomo też, jaki rodzaj kary miałby ponieść profesor za plagiat studenta.