O tym, że studia połowy XXI wieku będą szyte na miarę i dostępne dla każdego, niezależnie od tego, czy posiada maturę.
W 1999 r. założyciel Microsoftu Bill Gates prorokował, że dzięki internetowi uczelnie będą wkrótce funkcjonować niezależnie od ograniczeń geograficznych, zasobów bibliotek czy renomy pracujących tam naukowców. Że sieć i komputeryzacja pozwolą praktycznie każdemu korzystać z dorobku każdej uczelni na świecie, a powszechny, łatwy i tani dostęp do najnowszych zdobyczy nauki znacząco podniesie jakość nauczania nawet w prowincjonalnych ośrodkach.
Dziś, choć możliwości, jakie daje internet, są o wiele większe, niż przewidywał Gates, jakość nauczania jest – delikatnie mówiąc – dyskusyjna. Postęp technologiczny rzeczywiście sprawił, że wymiana informacji jest błyskawiczna z dowolnego punktu globu, jednak wydaje się, że od nadmiaru danych głowa raczej rozbolała, niż stała się mądrzejsza.
Lata 90. XX wieku przyniosły w Polsce największy w historii rozwój szkolnictwa wyższego. Powstanie prywatnego sektora edukacji sprawiło, że z 400 tys. osób w 1990 r. liczba studentów sięgnęła w 2005 r. prawie dwóch milionów. I nie rozwój internetu był tego sprawcą, lecz społeczne przekonanie, że w nowoczesnej wolnorynkowej rzeczywistości to studia są gwarancją zdobycia dobrej pracy i płacy. Natura, a konkretnie niż demograficzny, zatrzymała jednak ten dotąd niepohamowany pęd i krzywa studiujących nagle zaczęła spadać, co spowodowało nerwową reakcję szkół i wysyp nietypowych, obliczonych jedynie na chwilową modę kierunków. Byle zanęcić, byle zarobić. Borykające się z kłopotami finansowymi uczelnie zaczęły oferować np. zielarstwo, studia miejskie czy doradztwo filozoficzne. Co prawda polskim ośrodkom wciąż daleko do zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich, gdzie można zgłębiać tajniki ufologii, roli wampirów w literaturze czy filozofii serii „Star Trek”, choć i u nas pojawiły się kuriozalne specjalizacje: muzyka w hipermarketach czy zarządzanie parafią.
Jednak nawet najbardziej pomysłowe marketingowe zagrywki nie pomogą w walce z nieubłaganą demografią – raport Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2013 r. wskazuje, że liczba studentów będzie w Polsce spadać aż do roku 2025. Najniższy pułap osiągnie w latach 2023–2025, kiedy ogólna liczba studiujących spadnie do zaledwie 1,25 mln. Potem zacznie nieznacznie wzrastać, by 10 lat później, w okolicach 2035 r., zbliżyć się do 1,5 mln osób, czyli poziomu nadal mniejszego niż dzisiaj. Konfederacja Lewiatan przewiduje, że w 2025 r. z obecnie działających prawie 400 niepublicznych uczelni zostanie ok. 50, a te, które pozostaną, dotyczy to także publicznych ośrodków, będą musiały zamknąć wiele kierunków.
Czy ten czarny scenariusz oznacza nadejście upadku szkolnictwa wyższego? Wręcz przeciwnie, eksperci mają nadzieję, że zimny demograficzny prysznic oczyści edukację, da jej szansę na odrodzenie klasycznego nauczania, powrotu do relacji mistrz – uczeń i rozkwitu zapomnianych dziś nauk humanistycznych.
Mistrz prowadzi ucznia
– Prawdziwym celem uniwersytetów jest, oprócz procesów badawczych, formowanie ludzi, kształtowanie w nich właściwych postaw życiowych. Najlepsze uczelnie potrafią stworzyć wewnętrzną kulturę, atmosferę, w których młody człowiek dojrzewa, staje się odważny w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, przestaje mówić: to jest niemożliwe. Wie, że będzie się uczyć przez całe życie i umie słuchać mądrzejszych. To, co różni najbardziej prestiżowe uczelnie na świecie od pozostałych, to nie jakość przekazywanej wiedzy – tu różnicę oceniam na najwyżej 20 proc. Najważniejszą różnicą jest kształcenie osobowości, tworzenie podstaw do lepszego życia – podkreśla dr Krzysztof Pawłowski, prezydent Wyższej Szkoły Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu, jednej z pierwszych prywatnych uczelni w Polsce.
Przewiduje powrót do – jak to określa – średniowiecznego obyczaju, gdzie mistrz prowadzi swojego ucznia, gdzie najważniejszy jest kontakt osobisty, twarzą w twarz. Nowinki technologiczne będą tylko narzędziem doskonale uzupełniającym naukę, jednak to rozmowa w cztery oczy, bezpośrednie kształtowanie charakteru, umiejętności syntezy i analizy staną się podstawą edukacji wyższej.
– Osobisty, fizyczny udział w badaniu daje doświadczenie i wiedzę nieporównywalną do uzyskanej z książki, doskonale zrealizowanego wideo czy internetowej projekcji 3D. Programy komputerowe przyspieszają różne rzeczy, ale nie zastąpią człowieka – dodaje dr Pawłowski.
Jego zdaniem nastąpi wyraźne zróżnicowanie uczelni na przygotowujące elity – potrzebne każdemu państwu do zarządzania krajem – i kształcące specjalistów, przeciętnych, lecz niezbędnych społeczeństwu i gospodarce.
To w tej drugiej grupie nowoczesna technologia i internet przyczynią się do daleko idącego skoku jakościowego nauczania. Pojawią się miliony słuchaczy, którzy niezależnie od tego, gdzie mieszkają, będą przygotowani do wykładów w języku angielskim, a te poprzez sieć będą prowadzić najwyższej klasy specjaliści, z charyzmą i talentem, którzy potrafią w prosty sposób tłumaczyć skomplikowane mechanizmy. Takie wykłady dla mas sprawdzą się najlepiej w naukach technicznych.
– W tych dziedzinach postęp technologiczny jest tak duży i szybki, że dzisiaj nawet najlepsze 5-letnie politechniki uczą dla przeszłości, a nie przyszłości. Bo jak student kończy naukę, jego wiedza jest już nieaktualna. Dlatego szkoły te zaczną kłaść nacisk głównie na rozumienie procesów i poznawanie mechanizmów, a pojawiające się coraz to nowsze technologie będą tylko kolejnymi nakładkami na te procesy – tłumaczy prezydent nowosądeckiej szkoły biznesu.
W przypadku edukacji elit – kontynuuje ekspert – najważniejszą rolę zaczną pełnić mistrzowie, tutorzy, którzy będą umieli wykorzystać kipiącą energię najbardziej utalentowanych, najzdolniejszych młodych ludzi. Którzy za pomocą nauk humanistycznych otworzą im głowy i nauczą myśleć.
Uciekanie z nor
Nauczanie elit nie będzie jednak miało nic wspólnego z elitarnością studiów w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. – Pytanie, czy studia będą elitarne jak dawniej, czy masowe jak dziś, straci sens, zmieni się bowiem system kształcenia wyższego. Elitarność będzie wyznaczać nie szkoła, lecz sam student, który zacznie być wreszcie traktowany jak człowiek dorosły, a nie uczeń. Będzie miał pełną swobodę w wyborze tego, czego chce się nauczyć, ale to na niego spadnie odpowiedzialność za jakość swojego rozwoju – tłumaczy prof. Bogusław Śliwerski, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.
Globalizacja, zdaniem profesora, całkowicie przewróci scenę akademicką, która w dzisiejszej, konserwatywnej, anachronicznej klasowo-lekcyjnej postaci nie wytrzyma naporu digitalizacji. W Polsce tradycyjna profesura się okopała, ale na świecie młode pokolenia już obecnie zaczynają uciekać z sal wykładowych. Z czasem proces wyprowadzania studiujących z – jak to określa – nor edukacyjnych dotrze i do nas.
Uniwersytety staną się centrami sieci edukacyjnych, z których – co już funkcjonuje na Zachodzie – będą mogli korzystać ludzie nawet bez matury. Takie sztuczne ograniczenia w dostępie do wiedzy, budowanie szczebli edukacyjnych, które trzeba po kolei zdobywać, zdaniem naukowca z PAN ograniczają rozwój.
– Skoro zdolny uczeń np. pierwszej klasy podstawówki może od razu przejść do klasy trzeciej, nie widzę powodu, dlaczego w przypadku studiów miałoby być inaczej – zaznacza.
Szkoła wyższa będzie centrum rejestracji studenta, z którym – to istota zmiany – będzie współtworzyć indywidualny tok nauczania, umożliwiający mu m.in. wyjście poza struktury rodzimej uczelni. – Studenci będą mogli wybierać dowolny kierunek, poziom, swobodnie korzystać z drożności horyzontalnej procesu nauczania. Każdemu zostanie przydzielony indywidualny doradca, supernawigator, który pomoże studiującemu dokonywać odpowiednich wyborów i pozostanie przy nim podczas całego cyklu edukacyjnego. Uczelnie staną się siecią takich wzajemnych nawigatorów. Ta zmiana systemu sprawi, że nastąpi wielki powrót humanistyki i nauk społecznych – na pierwszym roku większości studiów tutorzy będą prowadzić warsztaty z kompetencji miękkich, mistrz będzie uczyć swojego podopiecznego analizy, negocjacji, budowania własnego portfolio wiedzy, doświadczenia i umiejętności. Zamiast w wykładzie z filozofii student weźmie udział w debacie filozoficznej, by za chwilę wejść w sferę publiczną i współorganizować konsultacje społeczne dotyczące konkretnego problemu. Takie praktyczne i intensywne budowanie zaplecza intelektualnego jest niezbędne do tworzenia elit zdolnych do sprawnego zarządzania państwem – podsumowuje prof. Bogusław Śliwerski z PAN.
Zbijanie kapitału
Na to, że dziś zbyt mało się mówi o tym, iż wyższe wykształcenie poza korzyściami zawodowymi czyni człowieka po prostu bardziej światłym, to znaczy otwartym, zdolnym do rozumienia świata społecznego i możliwości znalezienia w nim swojego miejsca, wskazuje prorektor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, prof. Ewa Trzebińska. Uważa jednak, że w perspektywie 20–30 lat szkolnictwo wyższe skieruje się w stronę właśnie takiej, wyraźniejszej funkcji prorozwojowej.
– Kształcenie się to poznawanie określonych obszarów rzeczywistości, uczenie się odgrywania ról społecznych i korzystania z najbardziej aktualnych cywilizacyjnych zdobyczy. To cenny kapitał, dzięki któremu życie jest po prostu lepsze. Nie zawsze doceniamy, że racjonalne radzenie sobie z życiowymi wyzwaniami to w dużym stopniu także efekt wykształcenia, jednak chyba każdy przyzna, że lepszą jakość życia może zapewnić sobie ktoś, kto ma otwarty umysł i lepsze intelektualne narzędzia, aby korzystać z istniejących możliwości i znaleźć rozwiązanie swoich problemów. A te narzędzia, u których podwalin leży właśnie edukacja, to rozumienie zjawisk społecznych, ludzi, samego siebie, zdolność określania własnych preferencji i celów. Ma to znaczenie zarówno przy poszukiwaniu swojego miejsca na rynku pracy, jak i w sferze osobistej. Sposób wychowywania dzieci czy komunikowania się z bliskimi także zależy przecież od tego, na ile znamy siebie i świat. Badania to potwierdzają – poziom szczęścia wzrasta wraz ze zwiększaniem się liczby lat poświęconych edukacji – wyjaśnia naukowiec z SWPS.
Przyszłe szkoły wyższe będą jej zdaniem kłaść nacisk na przygotowanie młodych ludzi do takiego rozwoju. Naukom humanistycznym i społecznym nada się w tym kontekście duże znaczenie.
System edukacyjny rozwijać będzie obok konkretnych umiejętności potrzebnych do wykonywania określonych zawodów fundamentalne kompetencje i wiedzę stanowiące podstawę całych grup zawodów, bo te szybko się różnicują i ulegają przekształceniom. Uczelnie będą śledzić rynek pracy, a dzięki elastycznym programom będą mogły szybko modyfikować i dostosowywać treści nauczania do rzeczywistych potrzeb zmieniającego się życia społecznego i gospodarki, tak by były one jak najbardziej nowoczesne i przydatne w rzeczywiście wykonywanej pracy.
Kolejną misją szkolnictwa wyższego – kontynuuje prof. Ewa Trzebińska – będzie przygotowanie studentów do stałej aktualizacji wiedzy. Wyrobienie otwartości na zmiany w przyszłości i nawyku nieustannego uzupełniania kompetencji będą chronić przed wypadaniem z ról zawodowych, np. przed procesem wtórnego analfabetyzmu technologicznego, co można zaobserwować dzisiaj.
– Uczelnie będą umożliwiać aktualizację wiedzy absolwentom. Powstaną nowe formy elastycznego kształcenia się przez całe życie, na wzór dzisiejszych studiów podyplomowych, jednak jeszcze bardziej zachęcające do ich podejmowania ze względu na coraz lepsze dostosowanie do indywidualnych potrzeb i możliwości korzystania z nich w różnych życiowych warunkach. Być może będą to oparte na najnowszej wiedzy interdyscyplinarne moduły, z których będzie można osobiście układać programy dostosowane do wymagań konkretnego zawodu czy nawet konkretnego stanowiska pracy. Korzystać z takiej oferty będzie można praktycznie w każdym wieku, bez względu na wcześniejsze wykształcenia i doświadczenie zawodowe – przewiduje prorektor SWPS w Warszawie.
Przeklęte parametry
Łyżką dziegciu w tej optymistycznej wizji przyszłej edukacji jest kwestia finansowania studiów i ocena jakości kształcenia. Eksperci są zgodni, że darmowego nauczania nie da się zbyt długo utrzymywać, bo jest nieuzasadnione ekonomicznie. Lepszymi rozwiązaniami będą powszechna odpłatność i rozbudowany system stypendiów, kredytów czy nieznanych jeszcze dziś form dofinansowania dla tych studentów, których nie będzie stać na zapłacenie z własnej kieszeni. To, że do tego dojdzie, jest raczej pewne. Pytanie, kiedy – za 10 czy raczej za 25 lat. Tu jednak odpowiedź zależy od polityków, których przyszłe decyzje są dziś nieprzewidywalne.
– Szkoły wyższe i nauka należą do tych dziedzin, gdzie wydatki będą zawsze rosły szybciej niż PKB, niż wzrost gospodarczy nawet w okresach dobrej koniunktury. Podobnie jak w służbie zdrowia, gdzie koszty leczenia, płac, coraz droższe aparatura i terapie wyprzedzą każdy wzrost gospodarczy. Wydaje mi się, że nawet kiedy wzrośnie bardzo niski obecnie procent budżetu państwa przekazywany u nas na szkolnictwo wyższe, pieniędzy będzie i tak za mało – zauważa prof. Ireneusz Białecki, kierownik Zakładu Ewaluacji i Studiów nad Edukacją w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Zasady finansowania to bolący problem, z którym oświata boryka się od lat i borykać się będzie przez kolejne dekady. Niezależnie od zmieniających się zasad kształcenia – pojawienia się studiów interdyscyplinarnych, tutorów czy mikrostudiów – najważniejsze z punktu widzenia księgowych, czy to z administracji państwowej, czy z prywatnych szkół, będą efekty tego kształcenia.
– Polityka ministerstwa polega na tym, by wynagradzać jakość; lepiej płacić lepszym, zaś słabszych podciągać lub w końcu eliminować. Aby promować jakość, trzeba ją najpierw zdefiniować, skonstruować odpowiednie miary i wskaźniki, które by pokazywały, które uczelnie, instytuty – a mówiąc dokładniej, jakie badania i jakie nauczanie – są lepsze od innych. Przyjęto, podobnie jak w wielu innych krajach, że o jakości badań świadczy liczba publikacji w renomowanych czasopismach, także patentów i wygranych konkursów, zaś o jakości nauczania – losy absolwentów. Uczelnie, by lepiej ze sobą konkurować, by polepszać wyniki, same wprowadzają wewnętrzne systemy i procedury oceny jakości. Owskaźnikowanie, parametryzacja działalności akademickiej, dla części środowiska staje się przekleństwem. Degeneruje i deformuje pracę naukową. Zastępuje ją gra o punkty, strategia pod wskaźniki i miejsce w rankingach. Jakiś czas temu w czasopiśmie „Science” opublikowano wyniki badań wskazujące, że spada popularność projektów badawczych w genetyce, rośnie zaś w ekologii. Dlatego że ekologia stwarza lepsze perspektywy sukcesu wedle przyjętych kryteriów. Im jest więcej czasopism do publikacji, tym więcej cytowań; w genetyce badanie średnio trwa dłużej, może skończyć się niepowodzeniem, trudniej wtedy opublikować wyniki – opisuje naukowiec z UW.
Dla elit i dla mas
Czy owa polityka jakości poprawi poziom polskich uczelni? – Trudno powiedzieć. Jeśli już, to rzetelnie prowadzona może pomóc w eliminowaniu słabszych ogniw. Jeśli natomiast od ponad pięciu lat kolejne zespoły informatyków Uniwersytetu Warszawskiego osiągają sukcesy w światowych zawodach, to nie wyjaśniałbym tego polityką jakości i parametryzacją. Raczej tworzeniem środowiska i specyficznej subkultury, przyciągającej najzdolniejszych jeszcze w liceach, i potem pracą wybitnych dydaktyków – przekonuje prof. Ireneusz Białecki.
Zdaniem eksperta za dwie, trzy dekady opozycja masowość – elitarność może na uczelniach narastać. Wobec umasowienia studiów naturalną tendencją już jest i będzie różnicowanie się i hierarchizowanie uczelni, wydziałów i kierunków. – Na UW są kierunki, gdzie przyjmuje się słabych i bardzo słabych maturzystów, i takie, gdzie szanse mają jedynie ci z górnych 10 proc. wyników matury. Uważam, że demokracja, zwłaszcza demokracja typu liberalnego oparta na różnorodności dążeń, roszczeń i oczekiwań, lepiej działa, kiedy ma dobre elity. Elity, do których dostęp jest szeroko otwarty, które składają się z konkurujących ze sobą segmentów, ale reprezentują najwyższe standardy. Mam tu na myśli nie tylko wolne zawody: prawników, lekarzy, lecz także szeroko rozumianą sferę publiczną. Byłem wiele razy we Francji i miałem wrażenie, że dobre funkcjonowanie państwa, sprawność francuskiej administracji, tak przecież zbiurokratyzowanej, zasadzały się w znacznym stopniu na absolwentach elitarnych szkół – grandes ecoles – opowiada prof. Białecki. Jego zdaniem naszą sferę publiczną, debatę dobrze uzupełniłoby miejsce formowania się opinii publicznej, gdzie rządzą zasady merytokracji. Gdzie decydują siła argumentów i poprawność rozumowania, a mniejsze znaczenie mają wskaźniki oglądalności, słuchalności i cytowalności. Czy jest szansa, by takim miejscem w przyszłości stał się uniwersytet?
– To zależy co najmniej od dwóch stron. Z jednej strony od polityki uniwersytetów, które włączyłyby do swojej misji tworzenie silnych elitarnych ośrodków – nie mam tu na myśli szkoły liderów ani afiliowanych przy uczelni think-tanków – lecz coś zbliżonego do tych form. Z drugiej – od oczekiwań zewnętrznego otoczenia, od uznania takiej potrzeby przez media, opinię publiczną i polityków – kończy ekspert Uniwersytetu Warszawskiego.
Czy za 25 lat spełnią się miłe dla duszy przewidywania, czy raczej zwycięży polskie piekiełko i będzie jak zwykle: duży potencjał, ale niewiele działań? To pokaże historia, choć nawet optymiści są tu dość pesymistyczni. – Powiem brutalnie. Przy obecnym systemie szkolnictwa i badań naukowych nie widzę żadnych szans na to, że Polska ruszy do przodu w następnym ćwierćwieczu. Przez ostatnie 12 lat tylko marnowaliśmy pieniądze. Dlaczego Google czy Intel tak błyskawicznie urośli? Bo trafili na obszary, których nikt nie zagospodarował. My też mamy fachowców, zdolnych, utalentowanych specjalistów, lecz system ich nie wykorzystuje. Wyjeżdżają więc za granicę, kupowani przez stypendia, granty. Polskie środowisko akademickie się okopało, a politycy się go boją, bo jest wpływowe. Uwierzę w kryzys, kiedy nasi politycy zaczną reformować te dziedziny, z których będą największe pieniądze – podsumowuje dr Krzysztof Pawłowski z nowosądeckiej szkoły biznesu.
Najlepsze uczelnie potrafią stworzyć wewnętrzną kulturę, atmosferę, w których młody człowiek dojrzewa, staje się odważny w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, przestaje mówić: to jest niemożliwe.