Wykształcenie rodziców, ich status materialny oraz zaangażowanie w wychowanie dzieci mają decydujący wpływ na osiągnięcia najmłodszych w nauce. Gorzej, że szkoły podtrzymują podziały klasowe – mówią eksperci.
Tylko 10 proc. tego, co umieją uczniowie, jest zasługą szkoły – pokazała przeprowadzona przez Instytut Badań Edukacyjnych analiza szkolnych uwarunkowań efektywności kształcenia (SUEK). Reszta to sprawa indywidualnych zdolności ucznia i kapitału społecznego rodziców. SUEK nie jest pierwszy – również wcześniejsze analizy udowadniają, że edukacyjna przepaść jest faktem. Im dziecko ma lepiej na starcie, tym lepiej poradzi sobie w przyszłości. Największych zaległości nie wyrówna żadna szkoła.
Badanie SUEK zrealizowane zostało na grupie blisko 6 tys. dzieci. Analiza ich losów trwała od 2010 r. – badacze przyglądają się im od trzeciej klasy szkoły podstawowej. W ramach SUEK rozmawiali z samymi uczniami, a także z dyrektorami ich szkół i nauczycielami. Z zebranych przez IBE danych wynika, że za osiągnięcia ucznia w 20 proc. odpowiada dom. Kluczowe dla edukacji są takie cechy rodziny, jak: wykształcenie rodziców, status wykonywanego przez nich zawodu i zasobność materialna. Ważna okazała się też liczba posiadanych książek. Najlepsze wyniki osiągali ci uczniowie, którzy mieli w domach księgozbiory liczące powyżej 200 tomów.
– Lepszy start nie zawsze oznacza start bogatszy. Rodzice zapewniający wszystko w sensie materialnym są bardzo często rodzicami nieobecnymi. To praca rodzica z dzieckiem najlepiej wpływa na jego przyszłe osiągnięcia – uważa prof. Maria Mendel z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego.
Skutki braku zaangażowania widać szczególnie mocno w przypadku tych uczniów, gdzie jedno z rodziców wyjechało za granicę. Pokazało to badanie przeprowadzone na zlecenie rzecznika praw dziecka. Młodzi z rodzin dotkniętych emigracją zarobkową jednego z dorosłych mają gorszą średnią ocen od tych, których rodzice żyją w kraju.
Znaczenie ma również to, gdzie dziecko mieszka. Wyższe wyniki w nauce mają te z miast. Średnia spada wraz ze zmniejszaniem się miejscowości. Na egzaminie gimnazjalnym w 2014 r. uczeń z miasta powyżej 100 tys. mieszkańców dostawał średnio 71 proc. możliwych do zdobycia punktów za zadania z języka polskiego. Gimnazjalista ze wsi – 66 proc. Za arkusz sprawdzający umiejętności matematyczne odpowiednio: 52 i 45 proc., a za część przyrodniczą – 55 i 51 proc. Największą różnicę widać było jednak w testach z języków, szczególnie angielskiego – między uczniami ze wsi i z dużych miast było aż 13 pkt proc. różnicy.
Choć w polskim systemie edukacyjnym szkoła miała walczyć z różnice, badania IBE pokazują, że to wyrównywanie jest fikcją. W przypadku trzecioklasistów szkoła odpowiada za umiejętności uczniów tylko w niewielkim procencie. Podobne wyniki przyniosły też wcześniejsze analizy IBE. Badanie zdolności komputerowych uczniów (ICILS) pokazało, że nasi gimnazjaliści są świetni, jeśli chodzi o obsługę komputera. Umiejętności nie wynoszą jednak z lekcji, a umieją tym więcej, im lepszy status społeczny mają ich rodzice. Nakłada się na to kolejny problem – szczególnie w dużych miastach gimnazja selekcjonują uczniów. A tendencja ta przenosi się także na szkoły podstawowe.
– Szkoła kształtuje swoją społeczność nie tylko według zdolności, ale też według klucza klasowego – ocenia prof. Maria Mendel.
Profesor Kazimierz Przyszczypkowski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu przekonuje, że proces ten zachodzi z powodu rozpowszechnienia testów. – Szkoła jest nastawiona na przygotowanie do egzaminów. Wyniki są w świadomości społecznej miernikiem jej jakości. Tymczasem powinno się porównywać, jak pojedynczy uczeń zmienił się między wejściem do szkoły a jej opuszczeniem – postuluje. Ekspert dodaje też, że szkoła musi zmienić swoją funkcję. – Powinna być nastawiona także na kształtowanie kapitału kulturowego. Testy stygmatyzują ucznia. Młodzież, która zdobywa wyniki poniżej pewnego poziomu, po prostu wycofuje się z życia społecznego. Te osobypo dziesięciu latach stają się klientami pomocy społecznej. Władze samorządowe muszą sobie zadać pytanie: czy zaniedbywanie ich edukacji się opłaca?