Wysłać snapa, zalajkować na Facebooku, sprawdzić, co na demotach, wygooglować streszczenie lektury. Znów wysłać snapa. Zapytać na asku. Odpisać na messengerze. Przeciętny nastolatek spędza przed komputerem trzy do czterech godzin dziennie. Tak naprawdę do sieci jest podłączony dużo dłużej – większość z nich nieustannie korzysta ze smartfonów, z których można obsłużyć wszystkie potrzebne do życia aplikacje. Nastolatki w sieci są pewne siebie, sprawiają wrażenie zdecydowanie bardziej biegłych niż ich rodzice. To one dyktują, jak będzie urządzony cyfrowy świat – do ich preferencji dopasowują się strony informacyjne, portale społecznościowe, a nawet witryny banków.

Pewność siebie nie wytrzymuje jednak konfrontacji z badaniami. Okazuje się, że młodzi umieją mniej, niż im się wydaje, a jako przewodników wciąż potrzebują starszych. To po ich stronie jest teraz piłka. Będą potrafili mądrze pokierować ich predyspozycjami, czy zamkną oczy, udając, że problemu nie ma?
Cyfrowi tubylcy
„To niesamowite, jak w rozmowie o upadku amerykańskiej edukacji ignorujemy najważniejszą z jego przyczyn. Nasi uczniowie radykalnie się zmienili. Dzisiaj to zupełnie inne osoby niż te, dla których kształcenia nasz system został zaprojektowany” – zaczął swoją pracę o cyfrowych tubylcach i cyfrowych imigrantach socjolog Marc Prensky. Tubylcy to oczywiście młodzież, która wyrosła, oglądając telewizję i grając w gry wideo. Imigranci to dorośli – ich rodzice i nauczyciele, którzy nie urodzili się w cyfrowym świecie, ale do niego aspirują. Dwie strony barykady, które do końca miały nigdy się nie zrozumieć – tubylec zawsze pozostanie o krok przed imigrantem.
Prensky w swojej pracy już w 2001 r. zauważał różnice między sposobem, w jaki uczą się amerykańskie nastolatki, a tym, jak chcą ich uczyć amerykańscy nauczyciele. „Cyfrowi tubylcy przywykli do otrzymywania bardzo szybkiej informacji. Lubią podejmować działania równolegle, są wielozadaniowi. Przedkładają grafikę nad tekst. Chcą mieć swobodny dostęp do treści. Funkcjonują najlepiej, kiedy są połączeni. Chcą dostawać częste nagrody. Wolą gry od poważnej pracy” – napisał i wyjaśnił, że to nie powinno dziwić. „Nasze dzieci zostały zsocjalizowane w zupełnie inny sposób niż my. Liczby są porażające – 10 tys. godzin gier wideo, 200 tys. odebranych e-maili, 10 tys. godzin rozmów telefonicznych, 20 tys. godzin oglądania telewizji (duża część spędzona na MTV), ponad 500 tys. obejrzanych reklam, a to wszystko zanim dziecko opuści uniwersytet. Do tego może 5 tys. godzin czytania” – wyliczył.
Zdaniem socjologa to wszystko nie pozostało bez wpływu na mózgi młodych ludzi. Prensky posłużył się przykładem 5-latków oglądających „Ulicę Sezamkową” w pokoju pełnym zabawek i w pomieszczeniu zupełnie ich pozbawionym. Pierwsza grupa dzieci poświęcała na śledzenie programu około 47 proc. swojej uwagi, resztę skupiając na zabawkach. Druga poświęciła na przygody Elmo i Wielkiego Ptaka 87 proc. Kiedy jednak przetestowano, ile dzieci zrozumiały z właśnie obejrzanego programu, okazało się, że obie grupy były na tym samym poziomie. Dzieci, które miały do dyspozycji zabawki, skupiały swoją uwagę na telewizji w najważniejszych momentach. Pozwoliło im to wyciągnąć z programu maksimum informacji. Zrozumienie nie wzrastało, kiedy poświęcały mu więcej uwagi.
Teoria o cyfrowych tubylcach na kilka lat stała się dogmatem. Było jasne, że dzieci się zmieniły, a dorośli mogą się starać je dogonić, ale nigdy im się to nie uda, bo nie wychowywali się w kulturze wideo. Wszystkiego musieli dopiero się nauczyć. Najlepiej od samych dzieci.
Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać. Kolejni badacze zainteresowani tym, jak dzieci używają technologii, obalali kolejne mity, które wyrosły na kanwie teorii Prensky’ego, uwypuklając to, co zawarł na końcu pracy, niejako drobnym drukiem. Już trzynaście lat temu socjolog napisał, że główną konsekwencją opisywanej przez niego zmiany jest powszechna wśród młodych ludzi utrata zdolności do refleksji. A ta właśnie jest przecież podstawą procesu nauki przez doświadczenie. „W przyspieszającym świecie jest coraz mniej czasu i szans na refleksję. Ta zmiana martwi wielu ludzi. Jednym z najważniejszych zadań, jakie przed nami stoją, jest wymyślić, jak włączyć refleksję i krytyczne myślenie do nauczania, ale wciąż robić to w języku rozumianym przez cyfrowych tubylców” – napisał Prensky w swoim drugim eseju o młodych wychowanych na technologiach „Czy oni naprawdę myślą inaczej”.
Wirtualni geniusze
W połowie listopada opublikowano wyniki międzynarodowego badania kompetencji cyfrowych uczniów (ICILS). Polscy gimnazjaliści, dość niespodziewanie, wypadli w tej analizie fenomenalnie. Okazało się, że jeśli chodzi o instrumentalne wykorzystanie komputera, młodzi Polacy ustępują tylko Czechom. Znaleźli się na tym samym poziomie, co Australijczycy czy Duńczycy. Dlaczego? Przede wszystkim dzięki sobie samym. Ani szkoła, ani rodzice nie nauczyli ich umiejętności sprawnego poruszania się w internecie. Wielu z nich wystarczył już sam dostęp do komputera (żadnego w domu nie ma tylko 1,3 proc. Polaków, dostępu do internetu – 3 proc.). Ponad połowa badanych miała z komputerem styczność przez więcej niż siedem lat. Czyli przez pół życia.
Polskie nastolatki używają komputera głównie do kontaktowania się z innymi, słuchania muzyki, oglądania filmów. Połowa dwunastolatków korzysta z niego, odrabiając prace domowe. W gimnazjum już 85 proc. Jeśli zapytać nastolatków, jak oceniają swoje umiejętności w tej dziedzinie, będą z siebie raczej zadowolone. Gorzej z bardziej skomplikowanymi czynnościami. W teście ICILS uczniowie dobrze radzili sobie na przykład z rozpoznaniem innych odbiorców przesłanego do nich e-maila. Gorzej było już choćby z rozpoznawaniem phishingu – prób wyłudzenia danych. Najtrudniejsze było wykorzystanie narzędzi internetowych do stworzenia plakatu, który reklamowałby zajęcia sportowe w szkole. Wielu uczniów miało kłopot z ustawianiem kontrastów, czcionek i kolorów, a także ze skróceniem informacji, jakie mogli wykorzystać do zadania (badacze stworzyli im specjalną symulację internetu, udostępniając kilka stron dotyczących zdrowego trybu życia).
– Młodzi dobrze radzą sobie z wyszukiwaniem informacji. Gorzej z ich krytyczną oceną – mówi dr Kamil Sijko z Instytutu Badań Edukacyjnych, który koordynował badanie w Polsce.
To samo podkreślają autorzy innego badania – „Nastolatki wobec Internetu”, które zostało zrealizowane wspólnie przez rzecznika praw dziecka, Pedagogium i NASK. Autorzy analizy zbadali, ile nastolatki wiedzą o zasadach działania serwisów, których najczęściej używają. Okazało się, że gimnazjaliści nie zawsze rozumieją mechanizm działania świata, z którym się stykają: co piąty uważa, że informacje, które znajduje w Wikipedii, są stuprocentowo wiarygodne. Połowa nie wie, że ładując zdjęcia na Facebooka, przekazuje mu prawa autorskie. Tyle samo uczniów nie jest świadomych, że dostawca usług pocztowych może skanować ich wiadomości. Nastolatki bardzo często udostępniają w sieci prywatne informacje o sobie i swoich bliskich. Co czwarty badany przyznał, że otrzymywał przez internet intymne fotografie.
Nastolatki nie mówią rodzicom o tym, co robią w sieci. Nic dziwnego – 39 proc. matek i 37 proc. ojców jest w zakresie korzystania z technologii na tyle słabych, że to dziecko musi przynajmniej od czasu do czasu im pomagać. Cztery na pięć nastolatków deklaruje, że rodzice nie mają żadnej kontroli nad tym, co robią w internecie.
– Internet stał się dla młodych ludzi czymś, bez czego trudno im sobie wyobrazić codzienne funkcjonowanie. Jednak sprawnemu poruszaniu się po sieci nie zawsze towarzyszy refleksja. Rolą rodziców i szkoły jest uczenie dzieci, jak funkcjonuje wirtualny świat oraz jakie niesie możliwości, ale także jakie czyhają w tym świecie zagrożenia – mówi Marcin Bochenek, dyrektor projektów strategicznych NASK. – Warto pamiętać, że ten proces nie sprowadza się tylko do budowania konkretnych, technicznych umiejętności. Przede wszystkim powinien polegać na uczeniu rozumienia tej rzeczywistości, z którą młody człowiek styka się w internecie.
Fikcyjna sala samobójców
– Młodzież nie radzi sobie z odczytywaniem rzeczywistości. Nastolatki często nie wiedzą, co jest prawdziwe, a co wirtualne (choć trudno dzisiaj separować te sfery), jak się odnieść do tego, co je spotyka – uważa Damian Muszyński, pedagog mediów i kierownik projektu „Młodzież i Internet. Tożsamość w kulturze cyfrowej” realizowanego pod patronatem Ministerstwa Edukacji Narodowej i przy współudziale Polskiego Towarzystwa Edukacji Medialnej. Muszyński badał w ramach pracy doktorskiej m.in. to, jak głębokie zmiany w nastolatkach spowodował rozwój technologii. Po tym, co usłyszał, uważa, że przekonanie o kompletnie odmienionych cyfrowych tubylcach można włożyć między bajki.
– Faktycznie zmienia się sposób, w jaki nastolatki zdobywają informacje i konstruują wiedzę, czy komunikują się. Ale na poziomie budowania tożsamości to w dużej mierze dalej takie same osoby, jak wcześniej – przed erą cyfrową. Rzeczywistość internetowa wcale nie jest tak dojmująca, jak to się przyjęło uważać – przekonuje. – Jeśli pytać młodych o to, co dla nich ważne, w zdecydowanej większości odpowiedzi pojawiają się bardzo konserwatywne hasła: rodzina, przyjaźń, koleżeństwo. Nastolatki mogą mieć tysiąc znajomych na Facebooku, ale ponad nich przedkładają jedną osobę, z którą można porozmawiać naprawdę.
To pewna nowość w dyskusji – w wyobrażeniu dorosłych, którzy obawiają się nowych technologii, przeciętny nastolatek to raczej Dominik z filmu „Sala samobójców” Jana Komasy. Zagubiony i odrzucony w prawdziwym świecie, dla którego internet nie jest dopełnieniem kontaktów z rówieśnikami, a ich zamiennikiem. Dominik kompromituje się w oczach kolegów ze szkoły, nie otrzymuje wsparcia od rodziców, więc ucieka na internetowe fora. Tam poznaje dziewczynę, która wprowadza go na wirtualny czat – tytułową salę samobójców. Nastolatek kompletnie się wycofuje i pod wpływem nowych znajomych zmienia nie do poznania.
Zdaniem Muszyńskiego to tylko wyobrażenie, bo wśród nastolatków technologie wywołują dziś zmianę nawyków i zachowań komunikacyjnych, ale stałe cechy i dyspozycje konstruowane są na wielu innych polach – nie tylko w sieci. Co więcej, niewielu młodych ludzi ma ochotę bardziej zaangażować się w wirtualną przestrzeń. Z badań Muszyńskiego wynika, że traktują oni sieć bardzo instrumentalnie. – Wchodzę, dostaję to, czego potrzebuję, wychodzę – podsumowuje i zastrzega, że oczywiście są przypadki kompulsywnego czy patologicznego używania sieci. Jednak nie tak częste, jak chcieliby opisywać dorośli.
Dorzuć hashtagów
Przeciętny gimnazjalista zaczął aktywnie używać komputera w wieku dziewięciu lat. Rozmawiamy więc o dzieciach, które pierwsze lata socjalizacji przeżyły bez aplikacji na tablety. Dziś triumfy na YouTube święci film, który doskonale opisuje kolejne pokolenie: widać na nim, jak około roczne dziecko otwiera kolorowy magazyn. Przez kilkadziesiąt sekund próbuje przesuwać po nim palcem, by wprawić w ruch statyczne obrazki. Kiedy to się nie udaje, dziecko wygląda na bardzo niezadowolone. Nie rozumie, dlaczego obrazy nie chcą się zmieniać. Czy tożsamość tej młodzieży też pozostanie analogowa? Zastanawiał się nad tym Brad Stone, publicysta „New York Times”. W jednym z felietonów opisał własne dwuletnie dziecko, które bezbłędnie zidentyfikowało czytnik Kindle jako „książkę taty”. „Badacze zastanawiają się, czy nieustanna ewolucja technologii nie doprowadzi do serii małych przepaści międzypokoleniowych, w których główną rolę będą odgrywać narzędzia dostępne w czasie ich formatywnych stadiów rozwoju” – napisał i podał przykład różnicy, jaka występuje między osobami urodzonymi w latach 80. i 90. Pierwsi przede wszystkim rozmawiają przez telefon i wysyłają e-maile. Drudzy, iGeneracja, zdecydowanie więcej czasu poświęcają komunikatorom i chętnie piszą SMS-y. Pokolenie nowego millennium skupia się natomiast na obrazkach – wśród dzisiejszych gimnazjalistów ogromną popularnością cieszy się Snapchat – aplikacja na telefon, która umożliwia porozumiewanie się poprzez wysyłanie zdjęć i filmików znikających w chwilę po tym, jak odbiorca je wyświetli. Podobna różnica jest w liczbie podejmowanych równocześnie zadań. 16-latek może wykonywać ich siedem, 20-latek tylko sześć.
Jakkolwiek nie zmieniałyby się pokolenia, w jednym Prensky miał rację – każde kolejne powinno nadganiać cyfrowe zaległości w stosunku do poprzedniego. Choćby po to, by ważne wartości, normy i pomysły przedstawiać młodym ich językiem. Żeby tego dokonać, do lamusa można odłożyć naukę płynącą z góry na dół, trzeba też być otwartym na lekcje płynące z drugiej strony.
Przykład? W połowie pracy nad tekstem wysłałam nastolatkom, z którymi pracuję w ramach organizacji pozarządowej, wiadomość na Snapchacie – moje zdjęcie i komentarz: „Jeszcze 6 tys. znaków”. Od jednego z moich kontaktów dostałam poradę, która wiele mówi o tym, jak myślą młodzi: „Brakuje Ci znaków? Dorzuć trochę #hashtagów*”.
*Hashtag – znacznik przed słowem lub ciągiem znaków. W komunikatorach i mikroblogach pozwala szeregować wątki dyskusji tematycznie. Oznaczany symbolem „#”