Pracodawcy powinni być współodpowiedzialni za proces kształcenia uczniów. Pracujemy nad ulgami podatkowymi dla firm, które się w niego angażują - mówi w rozmowie z DGP Tadeusz Sławecki, wiceminister edukacji narodowej.
Jakie wnioski płyną z pierwszych dwóch lat funkcjonowania reformy szkół zawodowych, które dzisiaj zaprezentuje ministerstwo w Sejmie?
Najważniejszy wniosek jest taki, że ta reforma była bardzo potrzebna i odpowiedziała na oczekiwania różnych środowisk. Najlepiej świadczą o tym statystyki. W roku szkolnym 2006/2007 kształcenie w technikach i zasadniczych szkołach zawodowych wybierało 47,5 proc. absolwentów gimnazjów. W tym roku szkolnym, a więc po dwóch latach funkcjonowania zmian, na naukę w tych szkołach zdecydowało się 54,7 proc. młodych ludzi kończących gimnazjum.
Rzeczywiście więcej osób podejmuje naukę w technikach, ale liczba zainteresowanych nią w zasadniczych szkołach zawodowych spada – od 2011 r. o 2 proc.
W naszej ocenie jeżeli ponad połowa absolwentów gimnazjów wybiera kształcenie zawodowe jako ścieżkę dalszej edukacji, to znaczy, że zmiany rozpoczęte dwa lata temu wyszły naprzeciw oczekiwaniom uczniów i ich rodziców. Zainteresowanie rośnie nie tylko w odniesieniu do gimnazjalistów. Jedną z istotnych zmian reformy z 2012 r. było wprowadzenie nowej formy kształcenia zawodowego – kwalifikacyjnych kursów zawodowych, które pozwalają osobom dorosłym na szybkie uzupełnienie lub zdobycie nowych, poszukiwanych na rynku pracy kwalifikacji. We wrześniu 2012 r. z tej formy kształcenia skorzystało 14,9 tys. osób. Natomiast według wstępnych danych na 30 września 2014 r. w kwalifikacyjnych kursach zawodowych uczestniczy niemalże 48 tys. osób. W ciągu dwóch lat nastąpił ponadtrzykrotny wzrost liczby słuchaczy. To najlepiej świadczy, jak potrzebna była ta forma kształcenia na dynamicznie zmieniającym się rynku pracy.
Co po tych dwóch latach trzeba poprawić? Co najbardziej kuleje?
Reforma kształcenia zawodowego to proces ewolucyjny, który jeszcze potrwa. Pełnej oceny rozpoczętych 1 września 2012 r. zmian można będzie dokonać dopiero po zakończeniu całego cyklu kształcenia w zasadniczych szkołach zawodowych i technikach. Trudno dziś stwierdzić, że coś kuleje czy też wymaga natychmiastowej poprawy. Wiemy już natomiast, czemu należy poświęcić więcej uwagi. System zewnętrznych egzaminów potwierdzających kwalifikacje w zawodzie nie działa jeszcze tak sprawnie, jak byśmy chcieli.
To znaczy?
Przede wszystkim wyniki nowych egzaminów nie są tak dobre, jak mogłyby być. Zdarzają się też problemy z samą organizacją egzaminów w niektórych szkołach. Dlatego podejmujemy działania, by to usprawnić.
A na czym jeszcze się państwo zawiedli?
Na pewno liczyliśmy na większe zaangażowanie pracodawców w proces kształcenia na wszystkich jego etapach, szczególnie w realizację praktycznej nauki zawodu w rzeczywistych warunkach pracy. To się już wprawdzie dzieje i coraz więcej szkół nawiązuje współpracę z lokalnymi pracodawcami, ale mamy znacznie większe ambicje. Chcielibyśmy, żeby każda szkoła prowadząca kształcenie zawodowe, przynajmniej jego część realizowała w rzeczywistych warunkach pracy. Chcemy także, by pracodawcy aktywniej włączyli się w system egzaminacyjny jako autorzy zadań, ale przede wszystkim egzaminatorzy.
Pracodawcy skarżą się na zbyt niską dotację za kształcenie uczniów. Nie podoba im się również to, że otrzymają zwrot tylko jeśli uczeń zda egzamin.
W Niemczech pracodawcy nic nie otrzymują za takie kształcenie, a mimo to współpraca firm ze szkołami działa u nich bardzo sprawnie. W przypadku tego kraju 70 proc. wydatków przyuczenia do zawodu ponoszą firmy, 20 proc. land, a 10 budżet państwa. U nas znaczna część to wydatki z budżetu państwa. Właśnie teraz pracujemy nad tym, aby polskie firmy zrozumiały, że udział w kształceniu zawodowym przede wszystkim leży w ich interesie.
Czyli MEN nie planuje zmienić systemu dotowania pracodawców?
Tego nie bierzemy pod uwagę. System kształcenia oparty jest na efektach – jeśli firma dobrze przygotuje ucznia do egzaminu i ten go zaliczy, otrzyma pieniądze. Pracodawcy powinni być współodpowiedzialni za proces kształcenia. Myślimy jednak o wypracowaniu systemu ulg podatkowych dla firm, które angażują się we współpracę ze szkołami.
Kiedy pracodawcy będą mogli liczyć na preferencyjne podatki?
To pytanie proszę kierować już do ministra finansów.
System finansowania szkół, który zmieniła reforma z 2012 r., budzi także zastrzeżenia placówek niepublicznych. Mają nawet zamiar zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego przepisy, które powodują, że są w inny sposób traktowane niż szkoły publiczne.
Sprawdzaliśmy te przepisy i są one zgodne z prawem. Nie chcemy płacić za martwe dusze, ale za rzeczywisty efekt. NIK ujawniła w tym zakresie nieprawidłowości i nie będziemy narażać budżetu państwa na straty.
A jakie pana zdaniem zmiany trzeba pilnie wprowadzić?
Przede wszystkim wypracować szybką ścieżkę wprowadzania nowych profesji do klasyfikacji zawodów szkolnictwa zawodowego, tak by szkoły mogły lepiej dostosować swoją ofertę do aktualnych potrzeb rynku pracy. Mamy też świadomość, że uczniowie nie do końca odpowiedzialnie wybierają przyszły zawód. Dlatego musimy usprawnić system doradztwa zawodowego. Działania związane z zapewnieniem dostępu uczniów i ich rodziców do informacji edukacyjno-zawodowej zostały podjęte już w bieżącym roku szkolnym. Do końca marca 2015 r. zostanie utworzona mapa zawodów i szkół prowadzących kształcenie zawodowe. Uzupełnieniem tego działania będzie przygotowanie e-zasobów do doradztwa zawodowego dla różnych grup wiekowych, które będą dostępne nie tylko dla specjalistów, ale również do samodzielnego wykorzystania przez uczniów, ich rodziców i inne osoby dorosłe. Wsparciem doradztwa zawodowego w systemie oświaty będzie także nowa perspektywa finansowa 2014–2020, w ramach której zostaną opracowane ramowe programy realizacji doradztwa zawodowego i rozwiązania organizacyjne uwzględniające potrzeby uczniów i dorosłych uczących się na różnych poziomach edukacyjnych i w różnych typach szkół i placówek.
Czy placówki, które będą chciały poszerzyć swoją ofertę edukacyjną o zawody poszukiwane na rynku, mogą liczyć na dodatkowe środki?
W nowej perspektywie finansowej środki z funduszy unijnych szkoły dostaną na kształcenie w tych zawodach, które są potrzebne na rynku pracy. O nie będą wnioskować organy prowadzące. Marszałek przyzna pieniądze, jeśli z przedstawionych danych będzie wynikało, że na rynku pracy jest zapotrzebowanie na dany rodzaj absolwentów. W tym celu starosta będzie musiał pozyskać opinię urzędu pracy. Jeśli okaże się, że szkoła ma kształcić 50 kucharzy, a w regionie jest tylko jedna restauracja, wówczas szkoła nie dostanie pieniędzy na ich kształcenie.
Po drugie, szkoły, które będą odporne na zmiany i nadal będą chciały kształcić w zawodach niepotrzebnych na rynku pracy, tylko dlatego, że tak jest im wygodnie, prawdopodobnie zostaną źle ocenione przez absolwentów i w efekcie będą miały problemy z naborem. W ocenianiu szkół pomoże wspomniana mapa. Będzie na niej widać, które szkoły kształcą osoby znajdujące prace. W ocenianiu szkół pomoże też monitoring losów absolwentów szkół zawodowych.
Wiele zawodów wypada jednak z kształcenia w szkołach zawodowych i można nauczyć się ich tylko w szkołach wyższych. Czy uzasadnione jest to, że osoba, która chce nabyć daną umiejętność, będzie musiała iść na studia, aby się jej nauczyć?
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie jest decyzyjne we wszystkich kwestiach. W przypadku np. pielęgniarek to Unia zobowiązała nas, aby osoby, które będą podejmowały pracę w tym zawodzie, obowiązkowo kończyły studia. W przypadku technika farmaceuty czy ratownika medycznego z wnioskiem do nas wystąpił minister zdrowia, my tylko to rozporządzenie byliśmy zobowiązani wydać.