Teoretycznie jest po równo i sprawiedliwie. W praktyce dla wybranych, z kolejkami i fikcją bezpłatnej służby zdrowia. O czym piszę, wiedzą doskonale wszyscy, którzy próbują zapisać się na NFZ do stomatologa, rehabilitację, usunięcie zaćmy czy wszczepienie protezy stawu biodrowego.
Bo metoda „na fundusz” okazuje się sposobem dla nielicznych, elity. Czyli tych wytrawnych graczy, którzy wiedzą, w które drzwi zapukać oraz jak wejść w tryby publicznego systemu. W naszej rzeczywistości zasady po równo i sprawiedliwie sprowadzają się do jednego: comiesięcznego obowiązku opłacania podatku zdrowotnego.
I tu pułapka dla mniej zorientowanych. Bo skoro publicznego systemu nie stać na wszystko, to nic prostszego, jak stworzyć pacjentom możliwość dopłaty. Nic bardziej mylnego. Bo albo zostanie się okrzykniętym naciągaczem (NFZ płaci i pacjent też), albo krętaczem (bo, jak chorego na to stać, to również na łapówki za szybszy termin operacji czy zabiegu). I koło się zamyka, a pacjent jak się nie leczył, tak się nie leczy. Ustawodawca woli bowiem brnąć w absurdy i je sankcjonować, niż powiedzieć głośno rzecz oczywistą. Równo i sprawiedliwie już było. Niech w końcu będzie skutecznie.