Nieoczekiwanie znaleźliśmy się w sytuacji, gdy niska inflacja budzi panikę i poczucie zagrożenia. Od blisko dwudziestu lat wskutek wspomnień z początku przemian gdzieś z tyłu głowy mieliśmy przeświadczenie, że zagrożeniem jest szybki wzrost cen. Teraz, gdy inflacja spadła, ocierając się o deflację, musimy przestawić swoje myślenie.
To proces, który wywołuje dezorientację. Emeryci, gdy widzą niskie podwyżki wynikające z niskiej inflacji, reagują oburzeniem, choć faktycznie nie tracą. Siła nabywcza ich emerytur powoli rośnie. Z kolei u polityków poczucie, że waloryzacja rent i emerytur może się okazać równie symboliczna, jak wzrost cen, budzi impuls do działania. Zapewne niejedna głowa w rządzie myśli: jeśli nie zmienimy waloryzacji, to wyborcy zmienią nas. Jednak warto, by każda zmiana w tym systemie była starannie przemyślana.
Tym bardziej że powoli przechodzimy na nowy system emerytalny. Ile odłożysz, tyle dostaniesz – tak w przybliżeniu wygląda zasada, na której się opiera. Zmiana zasad waloryzacji niewynikająca z dramatycznej sytuacji gospodarczej czy nagłego pogorszenia sytuacji emerytów i rencistów może to zmienić. To nie wyklucza podwyżki najniższych świadczeń. Jednak obawy budzi to, że jeśli zmienianie zasad wypłaty emerytur wejdzie rządzącym w krew, to tylnymi drzwiami zmieni się system emerytalny. W efekcie mniej będzie zależało od tego, ile odłożymy, a więcej od tego, ile głosów potrzeba, by zmianę zasad waloryzacji przeprowadzić.