Studenci jako dodatkowy fakultet wybierają studia zamawiane. Robiąc to, zapewniają sobie darmową naukę na nieograniczonej liczbie specjalności.
Uczelnie, które uruchomiły nowe studia za pieniądze z Unii Europejskiej, mają kłopot. Od października wszystkie inne szkoły wyższe będą mogły pobierać opłaty za studiowanie na kolejnym kierunku od osób, które rozpoczną je po tej dacie. Wyjątkiem są kierunki dotowane przez Brukselę, wśród nich zamawiane, czyli najbardziej potrzebne z punktu widzenia gospodarki.

Uczelniany pat

Gdyby uczelnie chciały pobierać opłaty od studentów, którzy jako drugi kierunek wybraliby ten z listy zamawianych, pozbawiłyby się części dotacji. Wynika to z zasad realizacji Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki (PO KL). Szkoła realizując dotowane studia, nie może bowiem uzyskiwać dodatkowych przychodów.
Studia dotowane przez UE / DGP
– Opłata pobrana od studenta taki stanowi. Szkoła wyższa musi wykazać przychod, rozliczając się z przyznanego dofinansowania. Kolejna transza środków zostanie więc o tę kwotę pomniejszona – tłumaczy Magdalena Kula z biura prasowego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Uczelnie dofinansowane przez Unię głowią się więc, jak zniechęcić studentów do podejmowania w sposób nieprzemyślany studiów zamawianych jako kolejnego fakultetu. Mają bowiem z takimi osobami ogromny problem. Te zapisują się na nie, bo zachęca ich do tego wysokie stypendium motywacyjne – nawet tysiąc złotych co miesiąc przez cały rok. Inni podejmują studia zamawiane jako dodatkowe, bo chcą mieć dwa zawody i lepszą pozycję na rynku pracy. Nie liczą się jednak z tym, że studia techniczne są bardzo trudne i niewiele osób jest w stanie je ukończyć, jeśli równolegle realizują drugi fakultet. W konsekwencji większość osób, które podejmują studia zamawiane jako kolejne, rezygnuje z nich już po roku.

Bezkarny student

Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie na dotowaną przez UE informatykę przyjął 400 studentów. Po pierwszym roku odpadła połowa z nich. Obecnie po czterech semestrach studiuje jedynie 158 osób.
– Musimy płacić wykładowcom za prowadzenie zajęć dla osób, które i tak ich nie ukończą, bo nie radzą sobie z tak dużym obciążeniem nauką. To są zmarnowane pieniądze – uważa prof. Lesław Piecuch z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie
Dla studentów takie nieprzemyślane decyzje nie wiążą się z żadnym ryzykiem. DGP pisał już o tym, że za rezygnację ze studiów zamawianych nie ma żadnych sankcji. Konsekwencje dla uczelni są natomiast bardzo dotkliwe. Musi się ona wykazać odpowiednią liczbą absolwentów kierunków dotowanych przez UE. Karą za niezrealizowanie założeń projektu może być zwrot dotacji. Każdy student, którego uczelnia przyjęła na studia, a ten je przerywa, przynosi jej jeszcze innego rodzaju stratę. Szkoła uzyska niższą ministerialną dotację za kształcenie na studiach dziennych.
– Osoby przyjęte na kierunki zamawiane wykazujemy bowiem w zestawieniach studentów, na których otrzymujemy dotację z budżetu państwa – wyjaśnia Andrzej Kudelski, prodziekan Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.
Dlatego Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie chciał w uchwale senatu ustalającej zasady tegorocznej rekrutacji zapisać prawo do odmowy przyjęcia na studia dotowane przez UE osób, dla których byłby to drugi lub kolejny kierunek. Ostatecznie z pomysłu się wycofał, ale wciąż szuka argumentów, jak przeforsować takie rozwiązanie.



Autonomia wyższych

Uczelnie, uchwalając zasady rekrutacji zgodnie z art. 169 ust. 2 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r., poz. 572), są niezależne w swych decyzjach. Mogą samodzielnie kształtować warunki, na jakich przyjmują na studia. Muszą się jednak liczyć z tym, że uchwała może zostać podważona przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego jako niezgodna z ustawą. Tak mogłoby się stać w przypadku uchwały krakowskiej uczelni. Z odpowiedzi uzyskanej przez DGP w biurze prasowym resortu nauki wynika, że ograniczenie możliwości kształcenia osobom już studiującym pozostaje w sprzeczności z przepisami. Ministerstwo nie uzasadniło jednak swojego stanowiska. Ustawa nie wyznacza bowiem precyzyjnie granic autonomii szkół wyższych w ustalaniu warunków rekrutacji.
– Artykuł 169 ust.2 ustawy nie pozwala jednak uczelniom kształtować warunków rekrutacji na zasadzie zupełnej dowolności. Te warunki powinny uwzględniać konstytucyjne zasady prawa do nauki czy równego dostępu do środków publicznych – podkreśla Marcin Chałupka, ekspert ds. szkolnictwa wyższego.
Uchwałę senatu odmawiającą przyjęcia na studia niektórych osób ze względu na to, że podjęły już studia na innym kierunku, niedoszli studenci mogliby więc zaskarżyć do sądu administracyjnego, a nadużywanie prawa wynikającego z art. 169 ust. 2 ustawy nawet do Trybunału Konstytucyjnego.
Uczelnie szukają więc innych rozwiązań. Niektóre próbują na podstawie umowy czasowo zakazać podejmowania nauki na innych kierunkach osobom już przyjętym na studia zamawiane. Takie obostrzenie obowiązuje np. na Wydziale Fizyki Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie.
– To są bardzo trudne studia, które wiążą się z dużym obciążeniem. Dlatego przez dwa pierwsze lata nauki, kiedy najwięcej studentów wykrusza się, Wydział Fizyki nie wyraża zgody na podjęcie studiów na drugim kierunku. Taka uchwała została przyjęta przez wydział. Każdy student zna tę zasadę – informuje prof. Zbigniew Kąkol, prorektor ds. kształcenia AGH.
Jednak Marcin Chałupka przestrzega uczelnie przed stosowaniem takich praktyk.
– Student nawet po podpisaniu takiej umowy ma pewne możliwości jej podważenia. Może ona zostać uznana przez sąd za niezgodną z prawem swobody umów czy podmiotowym prawem do podjęcia studiów finansowanych ze środków publicznych – argumentuje.
Dodaje, że takie postanowienia Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów może uznać za klauzulę niedozwoloną, a takie praktyki za naruszające zbiorowe interesy konsumentów.

Pomaga dyscyplina

W tej sytuacji szkołom wyższym pozostaje dyscyplinowanie studentów. Z doświadczeń AGH wynika na przykład, że liczba osób chcących studiować na kierunku zamawianym jako kolejnym zmniejszyła się, bo uczelnia wprowadziła bardzo rygorystyczne kryteria przyznawania stypendium motywacyjnego. Jest ono premią tylko dla najlepszych. Weryfikacja wyników w nauce następuje już po pierwszym semestrze. Świadczenie utrzymują tylko te osoby, które uzyskały najwyższą średnią ocen.
– Kształcący się o tym wiedzą i dlatego nie szturmują uczelni ci, dla których motywacją do studiowania są jedynie pieniądze – ocenia prof. Zbigniew Kąkol.
Eksperci podpowiadają również, że uczelnie muszą zwiększyć wysiłki, żeby utrzymać studentów na kierunkach zamawianych. Na przykład poprzez przygotowanie dobrych programów wyrównawczych. Z dotychczasowych doświadczeń uczelni dofinansowanych przez UE wynika bowiem, że wiele osób przerywa naukę na kierunkach zamawianych, bo mają zaległości z przedmiotów ścisłych wyniesione z liceum. Nie są w stanie same ich nadrobić, zwłaszcza jeśli równolegle studiują inny kierunek.