Deregulacja sprawi, że nie będą już potrzebne kursy do zdobycia licencji w niektórych zawodach. To nie oznacza, że firmy szkoleniowe splajtują. Konkurencja wymusi jakość, a tę zdobywa się na kursach.
Projekt ustawy deregulacyjnej jeszcze nie trafił do Sejmu, a już sieje popłoch wśród właścicieli firm szkoleniowych. To one zarabiają na tym, że do wykonywania niektórych zawodów trzeba zdobyć uprawnienia, a wcześniej odbyć kursy kwalifikacyjne. Branża obawia się, że z powodu braku tego obowiązku zniknie zainteresowanie szkoleniami.
Już teraz klienci rezygnują z kursów. – Deregulacja spowoduje, że w najlepszym wypadku będę musiał znacząco zmienić ofertę szkoleniową, a w najgorszym zamknąć firmę – mówi w rozmowie z DGP Krzysztof Englaender z firmy Bush. Takich opinii w środowisku słychać wiele.
Spośród czterdziestu dziewięciu zawodów przeznaczonych do otwarcia w pierwszej kolejności aż szesnaście wymaga uprzedniego ukończenia szkolenia. Po wejściu w życie ustawy liczba ta prawdopodobnie spadnie do sześciu, a to oznacza koniec szkoleń dla taksówkarzy, pilotów wycieczek i przewodników turystycznych, ochroniarzy oraz trenerów sportu.
Wpływy deregulacji na rynek szkoleń / DGP
Spośród ponad 9 tys. firm ujętych w rejestrze instytucji szkoleniowych około tysiąca zajmuje się szkoleniami do likwidowanych zawodów. Największe straty mogą odnotować firmy specjalizujące się w szkoleniach dla przewodników turystycznych i pilotów wycieczek. Obecnie na rynku działa ich w sumie 483, za jeden kurs inkasują od 700 do ponad 1,5 tys. zł. Z mniejszymi wpływami musi się liczyć również 120 ośrodków szkoleniowych dla trenerów i instruktorów sportowych. Tutaj ceny kształtują się od 2 do nawet ponad 4 tys. zł. Łagodniej skutki deregulacji powinny odczuć firmy edukujące przyszłych taksówkarzy, bo tu kursy kosztują od 200 do 800 zł.
Z danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości wynika, że firmy, które przygotowują do zdobycia licencji potrzebnych do wykonywania regulowanych zawodów, zatrudniają średnio po 20 szkoleniowców i 7 osób do obsługi administracyjnej. Branża jest rozdrobniona, dominują mali przedsiębiorcy. A to oni mogą najboleśniej odczuć zmiany.

Mali mają gorzej

– Szczerze mówiąc, liczę na to, że ustawa nie wejdzie w życie, w moim przypadku bowiem wiąże się to z zamknięciem ośrodka. W stu procentach opieram działalność na prowadzeniu kursów kwalifikacyjnych, ich likwidacja spowoduje, że moja firma straci rację bytu – mówi proszący o anonimowość właściciel jednego z wrocławskich ośrodków szkolenia dla taksówkarzy.
Perspektywy likwidacji obawiają się najbardziej małe, wyspecjalizowane ośrodki, które żyją głównie z prowadzenia szkoleń powiązanych z regulowanymi zawodami. Bo to właśnie one prowadzą kursy dla przyszłych trenerów i instruktorów sportu oraz przewodników turystycznych. Już teraz niektóre z nich ograniczają swoją aktywność i liczą straty. Na taki krok zdecydowała się firma Poznański Travel, która wstrzymała prowadzenie kursów do momentu uchwalenia przez Sejm ostatecznej wersji ustawy.
Inni wciąż ogłaszają rekrutację, ale przyznają, że zainteresowanie szkoleniami powoli, ale systematycznie spada. – Po zapowiedziach Ministerstwa Sprawiedliwości zmniejszyła się liczba chętnych. Dochodzi do sytuacji, że część grup prowadzę po kosztach – przyznaje Ewa Pawłowska, właścicielka biura turystyki Orion. Podobnie mówią inni przedsiębiorcy. – Dopóki nie zapadną ostateczne rozstrzygnięcia, ludzie nie wiedzą, czy zaliczenie kursu na coś im się przyda – mówi Krzysztof Englaender. – Zniesienie obowiązku z pewnością spowoduje, że część osób zrezygnuje z pomysłu odbycia szkolenia – dodaje Janusz Kopaczek z organizacji turystycznej Szlak Jagielloński.

Będą szkolić dalej

Zamieszanie trwa, ale obawy szkoleniowców mogą okazać się przedwczesne. Okazuje się bowiem, że kursy, choć nie będzie formalnego obowiązku ich zaliczenia, mogą być nadal potrzebne. Wymusi to rynek, który od chętnych do wykonywania określonego zawodu będzie wymagał podnoszenia i potwierdzania kwalifikacji. Państwowe egzaminy i licencje zostaną zastąpione certyfikatami wydawanymi przez ośrodki szkoleniowe. Już teraz słychać takie głosy. – Kursy przetrwają, bo nasi klienci oczekują profesjonalistów, a trzeba jakoś weryfikować ich umiejętności – mówi Oleksiy Artyshuk z biura podróży KulTour. – Po zniesieniu obecnych przepisów będziemy od kandydatów do pracy wymagać przynajmniej ukończenia kursu i zdania wewnętrznego egzaminu u jednego ze sprawdzonych prywatnych organizatorów szkoleń – dodaje. Podobnie może być w przypadku trenerów i instruktorów sportu, co zapowiadają już związki sportowe. – Według założeń ustawy kluby będą mogły zatrudniać w sztabach trenerskich osoby bez żadnych kwalifikacji, ale my takim ludziom po prostu nie damy uprawnień, by prowadziły zespoły w rozgrywkach krajowych. Ktoś, kto chce trenować innych, sam musi najpierw spędzić te dwieście godzin w warunkach szkoleniowych – wyjaśnia Jerzy Noszczak, dyrektor sportowy ze Związku Piłki Ręcznej.
Tego samego spodziewa się Ministerstwo Sprawiedliwości. Urzędnicy twierdzą, że deregulacja ułatwi dostęp do zawodów od strony formalnej, ale do ich wykonywania nadal będzie potrzebna wiedza teoretyczna i praktyczna, a to szansa dla szkoleniowców. – Nie należy zakładać, że pracodawcy będą chcieli obniżyć jakość świadczonych usług, więc firmy, które dziś szkolą pracowników w zakresie przydatnych umiejętności, dalej będą miały możliwość utrzymania się na rynku – tłumaczy DGP Patrycja Loose, rzeczniczka resortu.



Jednak jeśli szkolenia po zmianach w prawie będą kontynuowane, to z pewnością w zmienionej formule. Obecnie ich programy są narzucane odgórnie przez przepisy, a zaświadczenie o ich ukończeniu ma jednakową wartość, niezależnie od ośrodka, który kurs prowadzi. Kiedy szkolenia staną się jedyną i fakultatywną formą weryfikującą wiedzę chętnych do pracy w określonych zawodach, na rynku przetrwają najsilniejsze ośrodki z wyrobioną marką. Tylko ich certyfikaty ukończenia szkoleń będą przejawiały wartość dla pracodawców. – Być może będziemy podpisywać umowy na prowadzenie takich kursów, ale tylko z zaufanymi ośrodkami – mówi Jerzy Noszczak. Powinna się również zwiększyć różnorodność cen, zależnie od rodzaju zajęć. – Każda szkoła zyska prawo kształtowania programu według własnego uznania, a co za tym idzie i ceny – zauważa Dariusz Karpiński z Akademii Trenerów i Instruktorów Sportu „Atis”. Przetrwają elastyczne firmy, które nie bojąc się innowacji, będą potrafiły się dostosować do ewoluującego rynku.
Szkoleniowcy widzą jednak też zalety planowanych zmian, na przykład ograniczenie biurokracji. – Kursy staną się teraz ciekawsze, bo nie będą koncentrowały się na przygotowywaniu do egzaminów państwowych, interpretacji pytań i rozgryzaniu tego, o co może zapytać komisja złożona z urzędników – chwali Tomasz Dygała, właściciel firmy Tutor. Dominuje jednak niepewność. Planowana deregulacja to nie pierwszy trudny okres dla branży w tym roku. Wcześniej okazało się, że kończą się unijne dotacje, więc problemy finansowe mają już firmy szkoleniowe, które na pieniądzach z kasy UE oparły swoje budżety.
Szkolenia bhp – obowiązkowe, dochodowe
Inspektor bhp – zawód, którego nie ma na liście do deregulacji. Za to rynek szkoleń bhp to potężna siła. W dodatku niepoddany statystykom. Jego wielkości można się tylko domyślać. Rejestru liczby osób zatrudnionych w tej branży nie prowadzą ani Centralny Instytut Ochrony Pracy, ani Państwowa Inspekcja Pracy, ani nawet Europejska Agencja Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy. Ale może być to kilka tysięcy osób, bo inspektora bhp zatrudnia każda duża firma, a średnie i małe muszą wynajmować specjalistów z zewnątrz. Taki obowiązek nakłada prawo.
Wiadomo, ile kosztują szkolenia. Stacjonarne – 50 – 60 zł za osobę, niezależnie od tego, czy uczestniczą w nich pracodawcy, osoby kierujące pracownikami, pracownicy administracji, robotnicy, czy inżynierowie. Przy czym duże grupy mogą dostać zniżkę. Są także firmy, które za szkolenie pracodawców i kierowników zespołów biorą więcej niż za pracowników. Kursy bhp w internecie są w podobnej cenie. Czasem tylko szkolenie wstępne może być o ok. 10 zł tańsze.
Inspektorem bhp można zostać, wybierając ten zawód w szkole – np. w technikum. Później rozwój kariery zależy od doświadczenia i szkoleń. Starszy inspektor musi mieć skończone technikum ze specjalizacją bhp i trzyletni staż lub studia (mogą być podyplomowe) o tym kierunku. Specjalista musi mieć studia kierunkowe i rok doświadczenia, a starszy specjalista – trzy lata doświadczenia. Główny specjalista (to najwyższy stopień) oprócz studiów musi mieć pięcioletni staż. Wszyscy pracownicy bhp muszą także mieć ukończone wiele kursów i uczestniczyć w szkoleniach. Za to potem rynek usług stoi przed nimi otworem. I deregulacja im nie grozi. BT
ROZMOWA
Szkolenia będą potrzebne do podnoszenia kwalifikacji
Ireneusz Górecki, prezes Polskiej Izby Firm Szkoleniowych
Jak deregulacja zmieni rynek szkoleń?
Projektowana deregulacja zakłada zniesienie wymogu ukończenia kursu kwalifikacyjnego dla niektórych zawodów oraz zdania stosownego egzaminu. Jednak to nie wyklucza możliwości szkolenia. Trudno sobie bowiem wyobrazić doradcę inwestycyjnego, księgowego lub doradcę podatkowego, który należycie wykonuje swój zawód bez przygotowania.
A więc po przejściowym zamieszaniu kursy zawodowe przetrwają?
Tak. Wymogi stawiane przez wolny rynek spowodują, że osoby chętne do podjęcia pracy w deregulowanych zawodach będą nadal się szkolić. Ci, którzy o tym zapomną, zostaną odpowiednio zweryfikowani przez swoich klientów i wyparci z rynku.
Teraz wiedzę zdobytą na kursach kontrolują urzędy. Kto będzie to robił po otwarciu dostępu do zawodów?
Weryfikację przeprowadzą pracodawcy, a co ważniejsze – klienci. Specyfika niektórych zawodów sprawia, że są one wykonywane na rzecz konkretnego przedsiębiorcy, który zatrudnia na przykład pośredników nieruchomości czy agentów ubezpieczeniowych. Zatrudniani będą pracownicy, którzy mogą wykazać się wiedzą nabytą podczas szkoleń.