- Na przyjęcie uczniów z innych krajów muszą przygotować się nie tylko nauczyciele, lecz także polscy uczniowie i ich rodzice - wyjaśnia Krystyna Starczewska, nauczycielka, pedagog, współtwórczyni i dyrektorka Zespołu Społecznych Szkół Ogólnokształcących „Bednarska”.
Uchodźcy mogą zyskać możliwość nauki u siebie w ośrodku zamiast w polskiej szkole. Może im to pomóc?
To nie jest dobre rozwiązanie. Czy na przykład dla dzieci niepełnosprawnych najlepszym rozwiązaniem byłaby nauka w domu? Takie pomysły pojawiały się i wzbudziły uzasadnione protesty. Szkoła jest bowiem nie tylko miejscem przekazywania wiedzy, ale przede wszystkim miejscem wprowadzającym dziecko w społeczne kontakty. Pierwszym i podstawowym problemem dla dzieci uchodźczych jest integracja z polską społecznością. Odcięcie ich od możliwości kontaktu z polskim otoczeniem byłoby katastrofą.
W malutkiej szkole w Coniewie, gdzie nawet jedna czwarta uczniów to dzieci uchodźców, protestowali rodzice, w szkole dochodziło do konfliktów. Komu to służy?
Oczywiście najpierw trzeba przygotować szkołę – nauczycieli i społeczność uczniowską – na obecność w niej przybyszy z innych krajów. My od wielu lat przyjmujemy do naszego zespołu szkół uchodźców: obecnie jest ok. 70 dzieci z innych krajów na 320 uczniów. Przewinęli się dotąd uczniowie z 16 państw. Ich obecność w szkole była nie tylko pomocą dla nich, ale także ważnym doświadczeniem dla polskich uczniów, którzy wiele zyskują dzięki współżyciu z kolegami z różnych stron świata.
Jesteście szkołą niepubliczną, rodzice innych dzieci się nie buntowali? Oni płacą, cudzoziemcy nie.
Uchodźcy nie tylko nie płacą czesnego, ale są przyjmowani do szkoły bez egzaminów wstępnych. Kiedy przed laty powstał pomysł, by wprowadzić specjalne miejsca w każdej klasie dla uchodźców, rodzice musieli się na to zgodzić. Na zebraniu poświęconym tej sprawie protestowali: podniosły się głosy, że obniży się poziom nauczania, że szkoła spadnie w rankingach, że nauczyciele, zajmując się uchodźcami, będą poświęcać mniej czasu polskim uczniom, w sumie, że ich pieniądze nie będą służyć ich dzieciom, tylko przybyszom z innych krajów. I wtedy jeden z ojców zapytał: czy żałowaliby, państwo, pieniędzy na organizowanie podróży po świecie dla swoich dzieci, na poznawanie innych kultur czy też na zakup pomocy naukowych? Jeśli nie, to potraktujcie obecność w szkole dzieci uchodźców jako rodzaj pomocy naukowej w rozwoju świadomości i postaw moralnych naszych dzieci. Zgodzili się.
Wszystko od początku przebiegało w sposób, jaki sobie wymyśliliście?
Na początku przyjmowaliśmy dzieci nieznające polskiego do normalnych klas, organizując dla nich indywidualną pomoc. To nie zdawało egzaminu. Stworzyliśmy więc dla uczniów nieznających polskiego klasy przygotowawcze, w których uczą się przede wszystkim języka, poznają kulturę, zwyczaje. Po roku intensywnej nauki idą do klasy, która jest na poziomie ich wiedzy ogólnej.
Na ile udaje się doprowadzić do integracji? Czy nie jest tak, że ostatecznie uchodźcy i tak trzymają się razem, a polskie dzieci razem?
Z tym bywa różnie. Trzeba nad tym cały czas pracować, bo współżycie międzykulturowe nie powstaje automatycznie. Czasem nawiązują się przyjaźnie między uczniami polskimi i przybyszami, ale oczywiście częściej cudzoziemskie dzieci spędzają czas w swoim gronie: język, doświadczenia na pewno ich łączą. Przygotowujemy różne wspólne wydarzenia poświęcone kulturom krajów, z których przyjeżdżają. To zbliża. Jak nasi uczniowie potrafią okazać solidarność z przybyszami z innych krajów, pokazała historia ukraińskiej dziewczynki, której groziła deportacja. Jej koledzy, bez porozumienia z dorosłymi, zorganizowali pomoc. Zebrali 20 tys. podpisów przeciwko jej wydaleniu, a następnie protestowali w jej sprawie przed urzędem ds. cudzoziemców. Deportacja została wstrzymana, ich koleżanka pozostała Polsce.