Rząd powinien wyznaczać limity miejsc na kierunkach, za które płaci, oraz określać treść programu studiów – takie pomysły szefa resortu sprawiedliwości wzburzyły środowisko akademickie.
Reforma szkolnictwa wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
Widmo likwidacji mniejszych szkół regionalnych czy ograniczenie autonomii uczelni – to tylko niektóre zarzuty Ministerstwa Sprawiedliwości do projektu ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, który przygotował resort wicepremiera Jarosława Gowina. Poparcie przedstawicieli rządu do proponowanej przez niego reformy jest coraz mniejsze. Aby nowa ustawa w ogóle miała szanse na akceptację członków Rady Ministrów, wicepremier będzie musiał pójść na ustępstwa.
Powiew PRL
– Wydaje się naturalne, aby projektowana ustawa regulowała zadania szkół, które są przecież finansowane z publicznych środków. Zasadny jest powrót do limitów miejsc określanych ministerialnie – wskazuje w opinii do projektu Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości. Proponuje też, aby to MNiSW określało minimum programowe, które na każdym kierunku i na każdym roku ma być zrealizowane tak, aby zapewnić kompatybilność poszczególnych studiów. I argumentuje, że obecnie osoba przenosząca się na inną uczelnię musi liczyć się z ogromnymi różnicami programowymi.
Resort sprawiedliwości wskazuje też, że projekt Gowina nie precyzuje mechanizmów zwiększających jakość kształcenia. A tę – zdaniem MS – można byłoby osiągnąć np. poprzez wprowadzenie minimalnych wymagań, których spełnienie gwarantowałoby przyjęcie na dany kierunek studiów (np. minimalna liczba punktów na maturze – tak jak w przypadku egzaminów wstępnych na aplikacje prawnicze). Takie pomysły zdecydowanie nie podobają się przedstawicielom środowiska akademickiego.
– Określanie przez ministerstwo limitów miejsc na kierunkach oraz programów studiów to bardzo złe rozwiązanie. Taki model funkcjonował w PRL – wskazuje Łukasz Niesiołowski-Spano z ruchu społecznego Obywatele Nauki. Jego zdaniem to próba kontrolowania uczelni i narzucania centralnych rozwiązań.
– Przecież urzędnicy nie mają narzędzi do określania tego, co powinno znajdować się w programach. Jeżeli chodzi o progi maturalne, to problemem jest przyjmowanie słabych kandydatów na studia. Ale to uczelnie, a nie minister, powinny je określać – dodaje.
Podobnie uważa prof. Joanna Czaplińska z Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
– Kiedyś istniały standardy kształcenia dla poszczególnych kierunków, ale z nich zrezygnowano. Wydaje się, że powrót do nich byłby niewskazany – komentuje prof. Czaplińska. – Przecież szkoły wyższe nie istnieją sobie a muzom, tylko są oceniane przez Polską Komisję Akredytacyjną, która sprawdza m.in. jakie efekty pozwala osiągnąć program studiów oferowany przez uczelnię. Co do limitów to ich wprowadzenie wydaje się bardzo karkołomne. Te pomysły zahamowałyby rozwój uczelni – dodaje.
Nierówne szanse
Resort sprawiedliwości proponuje też inne zmiany w reformie. Wskazuje, że obecna jej wersja promuje duże ośrodki akademickie. Zakłada, że tylko najlepsze uczelnie będą miały prawo do nadawania stopni naukowych oraz decydowania o tym, na jakich kierunkach kształcą.
– Skutkiem wejścia w życie takich regulacji może być likwidacja uczelni regionalnych. Tymczasem pełnią one w lokalnej społeczności niebagatelną funkcję kulturotwórczą, społeczną i edukacyjną. A także znakomicie uzupełniają działalność większych ośrodków naukowych – ostrzega wiceminister Woś.
Zdaniem resortu wyeksponowanie największych szkół wyższych jest sprzeczne z polityką zrównoważonego rozwoju i wyrównywania szans mniejszych społeczności. Wydaje się, że służyć ma temu m.in. przewidziana w projekcie ustawy możliwość łączenia się uczelni w federacje, która nie została jednak oparta na stabilnych kryteriach. W efekcie możliwość tworzenia uczelni federacyjnych może spowodować likwidację mniejszych placówek regionalnych, w tym wielu znaczących.
Według wiceministra Wosia taki scenariusz mógłby skończyć się przejmowaniem przez uczelnie prywatne studentów, którzy potencjalnie mogliby kształcić się w publicznych ośrodkach regionalnych. Ponadto jego zdaniem proponowane przez wicepremiera Gowina zmiany uderzają w autonomię mniejszych placówek. Uczelnia zawodowa, która ma reagować szybko na potrzeby rynku pracy, będzie mogła otworzyć nowy kierunek po wielomiesięcznej procedurze, a akademicka – po zaledwie jednej, niekontrolowanej przez nikogo uchwale Senatu.
– Konstytucja umożliwia ograniczenie autonomii uczelni, ale wszystkich w ten sam sposób. Ograniczenia dla tych mniejszych uniemożliwią im skuteczne konkurowanie z uniwersytetami – uważa Woś.
Z kolei zrezygnowanie z minimum kadrowego zdaniem wiceministra będzie prowadzić do zatrudniania pracowników „najtańszych”, a nie kompetentnych. Dlatego proponuje inną zmianę w tym zakresie – zaliczanie do minimum kadrowego powinno odbywać się na takich samych zasadach w uczelniach państwowych i niepublicznych (należałoby zaliczać jedynie pracowników przed osiągnięciem przez nich wieku emerytalnego).
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego na razie nie odniosło się do tych wszystkich uwag. Zapewnia jednak, że jest otwarte na dyskusję i zmiany w projekcie. Z niektórych pomysłów już się wycofało (przykładowo z tego, aby wygasała umowa o pracę z nauczycielem, wobec którego toczy się postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego).