Na 13 najpopularniejszych uczelniach było w tym roku o niemal 5 tys. mniej kandydatów na stacjonarne studia medyczne niż rok wcześniej. To spadek o 10 proc.
Na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w 2013 r. było 20 osób na miejsce, rok temu niemal 13, w tym 12,4. Na Uniwersytecie Jagiellońskim liczba chętnych rok do roku spadła o 200 osób (z 8,6 osoby na miejsce w 2016/2017 zmniejszyła się do 7,6 w tym roku). W Lublinie było 800 kandydatów mniej – było ich 10,2 zamiast 13,6 na miejsce. W Białymstoku spadło z 20 do 17 osób. W Bydgoszczy 17,5 chętnego, gdy rok temu niemal 21. Na Uniwersytecie Wrocławskim – 14 zamiast 15. Łącznie na 13 najpopularniejszych uczelniach medycznych na kierunek lekarski zgłosiło się 50 557 kandydatów. Limit przyjęć to 3688 miejsc.
O spadku zainteresowania może świadczyć i to, że do rozszerzonej matury z biologii i chemii, które są wymagane na większości uczelni jako warunek aplikacji na studia medyczne, przystąpiła mniejsza liczba osób (średnio po ok. 1,5 tys. mniej niż przed rokiem), choć liczba maturzystów była o zaledwie 342 osoby mniejsza niż w 2016 r.
Uczelnie nie muszą się martwić o chętnych, bo nawet przy nadchodzącym niżu demograficznym nie będą musiały zabiegać o kandydatów. Jednak może to być dzwonek alarmowy, że maleje prestiż zawodu lekarskiego.
Ten rok upłynął pod znakiem walki o lepsze wynagrodzenie, przede wszystkim młodych lekarzy. – Debata na ten temat, która przebiła się do opinii publicznej, mogła demitologizować wizerunek lekarza jako osoby zarabiającej bardzo dobrze, i pokazywała, że ścieżka kariery zawodowej jest bardzo trudna – przyznaje Damian Patecki, który reprezentował lekarzy rezydentów (w trakcie specjalizacji finansowanej przez ministra zdrowia) w rozmowach z resortem. Rezydenci obecnie otrzymują 3,1 tys. zł brutto. Jednak niektórzy lekarze, którym nie udało się zakwalifikować na specjalizację opłacaną przez państwo, czasem pracują tylko za wynagrodzenie za dyżury. Ministerstwo obiecało podwyżki – z ustawy wynika, że docelowo od 2021 r. płace mają wzrosnąć do 5,2 tys. zł brutto – przepisy jednak zostały przyjęte dopiero w czerwcu tego roku.
Jak przekonuje Damian Patecki, obecnie sytuacja wygląda tak, że po pięciu latach od skończenia studiów zarabia mniej niż jego brat w trakcie studiów inżynierskich. Profesor Andrzej Rynkiewicz, dziekan Wydziału Nauk Medycznych na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, przyznaje, że z powodu niskich zarobków młodzi lekarze często są skazani na życie na utrzymaniu rodziców. A okres nauki w tym zawodzie jest bardzo długi: pięć lat studiów plus kilka kolejnych lat specjalizacji. – Dobrze byłoby, żeby studia mogły rozpoczynać także osoby, których rodzin nie stać na tego rodzaju wydatki – dodaje.
I choć w tym roku zostały otwarte nowe kierunki lekarskie, m.in. w Opolu i Radomiu, ruszył też nowy płatny kierunek na prywatnej Uczelni Łazarskiego, to nadal liczba kształconych lekarzy jest zbyt mała. Tymczasem eksperci od dawna zwracają uwagę na braki kadry medycznej – w Polsce przypada 2,3 lekarza na 100 tys. osób, co nas plasuje na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Dyrektorzy szpitali przyznają, że coraz mocniej odczuwają kryzys związany z niewystarczającą liczbą personelu medycznego. Dochodzi do tego, że szpitale podkupują sobie nawzajem pracowników, oferując darmowe mieszkanie lub samochód służbowy. Eksperci przyznają, że proste zwiększenie limitów na studiach medycznych nie rozwiąże problemu. Kłopotem jest zbyt mała liczba miejsc szkoleń, na których studenci mogliby odbywać zajęcia kliniczne. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie w tym roku wręcz zmniejszył liczbę miejsc na stacjonarnym kierunku lekarskim – ze 150 do 120. Powód? Głównie problem z kształceniem praktycznym. – Nasz szpital akademicki jest bardzo niewielki – przyznaje prof. Andrzej Rynkiewicz. Problemu nie rozwiązuje też współpraca ze szpitalami miejskim i wojewódzkim oraz szukanie innych miejsc, gdzie studenci mogliby się uczyć zawodu.
Będzie nowy wiceminister od leków
Do kierownictwa resortu zdrowia dołączy w tym tygodniu Marcin Czech – dowiedział się nieoficjalnie DGP. Przejmie na siebie m.in. kwestie polityki lekowej. Jest dr. hab. ekonomii i doktorem nauk medycznych. To specjalista m.in. od farmakoekonomiki, epidemiologii oraz zdrowia publicznego. Od 10 lat jest członkiem Zarządu Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, był m.in. prezesem tej organizacji. Jest wykładowcą w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej, współpracuje z Wydziałem Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.