Mniej miejsc i wyższe wymagania – tak będzie wyglądał rok akademicki 2017/2018. Wszystko po to, by poprawić jakość kształcenia.

Zmniejszenie liczby miejsc dla kandydatów to efekt zmiany zasad naliczania dotacji dla szkół wyższych. Wprowadziła ją nowelizacja z 7 grudnia 2016 r. rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie sposobu podziału dotacji z budżetu państwa dla uczelni publicznych i niepublicznych (Dz.U. poz. 2016), która weszła w życie 1 stycznia 2017 r. Zgodnie z nią w państwowej szkole wyższej na jednego nauczyciela akademickiego nie może przypadać więcej niż 13 studentów. Jeżeli placówka przekroczy ten limit, ministerstwo obetnie jej dotację.

– Punktem wyjścia do zmiany zasad finansowania uczelni było przeświadczenie, że dotychczasowy sposób dotowania promuje masowość, a nie jakość kształcenia – uzasadniała konieczność zmian Teresa Czerwińska, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.

Uczelniom opłacało się utrzymywać jak największą liczbę studentów, często kosztem obniżenia kryteriów przy rekrutacji. Nie miały też motywacji do tego, aby odpowiednio w czasie kształcenia weryfikować ich poziom.

Bolesne cięcia

Uczelnie dostosowują się więc do nowych zasad i tną liczbę miejsc na studiach. Tak dzieje się na przykład na Politechnice Warszawskiej. – Projekt uchwały w sprawie określenia liczby miejsc stanie na posiedzeniu senatu uczelni pod koniec lutego. Limit może zostać obniżony o ok. 10 proc. – zapowiada Aneta Pyrzanowska z Politechniki Warszawskiej.

Podobne plany mają także inne uczelnie, m.in. Uniwersytet Warszawski, Gdański, w Białymstoku, Politechnika Rzeszowska i Gdańska.

– W tej chwili trwają prace nad ustaleniem limitów. Będą one zmniejszane sukcesywnie w ciągu najbliższych trzech lat – informuje natomiast Anna Worosz z Politechniki Rzeszowskiej.

Jakie kierunki w pierwszej kolejności obejmą cięcia? Tego jeszcze nie wiadomo. – Liczba miejsc na poszczególne fakultety ustalana jest na UG w marcu bądź kwietniu. Decyzje te będą zapadały na poszczególnych wydziałach, a później muszą zostać przedyskutowane i zaakceptowane przez senat uniwersytetu – mówi dr Beata Czechowska-Derkacz z Uniwersytetu Gdańskiego.

– Do tej pory obowiązywała uczelnie odwrotna zasada: czym więcej studentów przyjmą, tym będą mogły liczyć na lepsze finansowanie. Dlatego teraz starają się szybko dostosować do nowego algorytmu – wyjaśnia prof. Marek Rocki, były przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej, rektor Szkoły Głównej Handlowej.

Możliwości są dwie – albo zmniejszyć liczbę studentów, albo zatrudnić dodatkową kadrę. Resort nauki, wprowadzając nowy algorytm, rekomendował tę drugą opcję.

– Jednak wiele uczelni ma ujemny wynik finansowy, zatem nie może obciążać się dodatkowymi kosztami. Tworzenie kolejnych etatów nie wchodzi w ich przypadku w grę, pozostają cięcia – mówi prof. Rocki. Dodaje, że obecnie na niektórych uczelniach liczba studentów przypadających na jednego akademika wynosi nawet 20–30.

– Aby osiągnąć wymagany wskaźnik 13 studentów na wykładowcę, trzeba by w przypadku tych wydziałów całkowicie wstrzymać rekrutację i to na kilka lat – dodaje prof. Marek Rocki.

Ostre kryteria

Uczelnie zatem mają jeszcze inny pomysł, jak poradzić sobie z nadwyżką. Niektórzy rektorzy nieoficjalnie rekomendują dziekanom, aby ci pozbywali się studentów podczas sesji egzaminacyjnej. – Nie będziemy zwiększać wymagań. Nie chodzi bowiem o to, że profesorowie ułożą trudniejsze pytania na testach, ale raczej o to, że nie będzie już taryfy ulgowej – dowiadujemy się od pracownika jednej z uczelni. – Wcześniej przymykaliśmy oko i pozwalaliśmy po raz wtóry powtarzać zajęcia, semestr czy rok. Teraz uczelnia po prostu bez wahania skreśli z listy studentów tych, którzy słabiej sobie radzą – dodaje.

Beneficjentami zmian na uczelniach państwowych mogą zostać uczelnie prywatne, utrzymujące się tylko z czesnego. Tam żadnych restrykcyjnych limitów nie ma. – Zmiana algorytmu może skierować pewien strumień osób, które nie dostaną się na publiczne uczelnie, do niepublicznych szkół – potwierdza Rocki.

Bez przywilejów

Problemy z dostaniem się na studia mogą mieć też maturzyści, którym wynik uzyskany na egzaminie dojrzałości poprawi Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego. To nowa instytucja – uczeń, który uważa, że okręgowa komisja egzaminacyjna pomyliła się, sprawdzając jego pracę maturalną, będzie mógł wnieść do niej odwołanie. Problem polega jednak na tym, że KAE podejmie decyzję o podwyższeniu wyniku już po zamknięciu pierwszych tur rekrutacji. Podczas nich wypełniają się limity na najbardziej oblegane kierunki – medycynę, prawo czy informatykę.

Aby te osoby, które po ocenieniu pracy przez KAE uzyskały wyższą liczbę punktów, nie zostały pokrzywdzone, uczelnie powinny dla nich w uchwałach rekrutacyjnych przewidzieć możliwość przeprowadzenia dodatkowego naboru. Szkoły na ustalenie tych zasad mają czas do końca stycznia. Zobowiązuje je do tego ustawa z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1842 ze zm.). Większość uczelni do tej pory jednak nie zrobiła nic. Uważają, że sprawdzą się dotychczasowe rozwiązania. – Nie zmieniamy swojej polityki. Kandydaci będą mogli skorzystać z dwóch opcji: odwołania od decyzji o nieprzyjęciu (w przypadku wysokiej liczby punktów uprawniających do przyjęcia na studia na danym kierunku) lub naboru dodatkowego na kierunki, na których nie został wyczerpany limit miejsc – wyjaśnia Ewa Lach z biura prasowego Politechniki Gdańskiej.