Australijscy studenci prawa twierdzą, że są wykorzystywani przez duże firmy prawnicze do pracy niewolniczej: nie dość, że pracują długie godziny, to jeszcze muszą za to płacić.

W raporcie przesłanym Komisji ds. Wydajności, ciała nadzorczego badającego m.in. stosunki pracy, Australijskie Stowarzyszenie Studentów Prawa opisuje praktyki i zwyczaje panujące w wielkich i średnich kancelariach prawnych jako "drapieżne". Młodzi prawnicy narzekają, że tygodniami, a nawet miesiącami wykonują za darmo pracę, która wcześniej należała do obowiązków osób zatrudnionych jako asystenci prawni.

Co więcej, niektóre firmy prawnicze posuwają się nawet do tego, że za możliwość odbycia praktyk same domagają się zapłaty. Do skrajnych przypadków należy jedna z dużych kancelarii w Adelajdzie, która w opublikowała w internecie ofertę dwuletniej umowy, żądając za to zapłaty w wysokości 22 tys. dol. Australijski rzecznik ochrony prawników prowadzi obecnie w tej sprawie postępowanie.

"Modele biznesowe, które żerują na bezbronności i desperacji studentów prawa, działają nieetycznie i eksploatują obecną nadpodaż absolwentów" - czytamy w raporcie organizacji studenckiej. Można w nim znaleźć opowieści studentów, którzy żalili się, ich staż miał niewiele wspólnego z praktykowaniem prawa, a więcej z pracą recepcjonistki i asystentki.

Presja na podejmowanie bezpłatnych praktyk ma związek ze wzrostem konkurencji na rynku usług prawniczych w Australii. Liczba absolwentów studiów prawniczych od kilku lat rośnie tam w tempie 3 proc. rocznie. A wszyscy absolwenci mają obowiązek zdobycia co najmniej 3-4 tygodni doświadczenia w kancelarii, aby ubiegać się o prawo do wykonywania zawodu.