Kształcąc przyszłych prawników, musimy zdawać sobie sprawę, że większość absolwentów nie będzie pracować w zawodach prawniczych - twierdzi prof. Krzysztof Rączka.

Uczestnicy debaty zorganizowanej przez Dziennik Gazetę Prawną dyskutowali m.in. o tym, czy na wzór studiów medycznych należy wprowadzić limity przyjęć określane przez ministra, czy lepiej wrócić do egzaminów wstępnych, czy też ostrzej selekcjonować studentów w trakcie nauki.

Prof. Czesław Kłak z Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie zasugerował, że może warto w przypadku kierunku prawo wprowadzić regulacje dotyczące kanonu studiów, stażu oraz egzaminu zawodowego. Pomysłu tego nie podchwycili jednak inny uczestnicy spotkania. - W mojej ocenie państwo powinno jak najdalej trzymać się od uczelni. Weryfikatorem jest rynek pracy – wiadomo absolwentów jakich szkół chcą zatrudniać pracodawcy. Urzędnicy powinni jak najmniej ingerować w system szkolnictwa wyższego. Tymczasem jest na odwrót. Ministerialnemu urzędnikowi wydaje się, że on lepiej rozumie uniwersytet niż profesor - powiedział prof. Krzysztof Rączka z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zwracano także uwagę, iż jakość studiów jest ściśle związana ze sposobem finansowania szkolnictwa wyższego oraz nierealnymi oczekiwaniami studentów. - Wielu klientów psychologów to prawnicy, którzy nie radzą sobie emocjonalnie z sytuacją na rynku. Często pytam naszych studentów, dlaczego zdecydowali się przyjść do nas. Okazuje się, że ukształtowali swoje wyobrażenie o zawodzie na podstawie „Prawa Agaty”, czyli znanego serialu. Sądzą, że będą studiować, a następnie czeka na nich piękny samochód i własna kancelaria. Rzeczywistość, z którą później się zderzają, jest inna. My jesteśmy za to współodpowiedzialni, państwo jest za to współodpowiedzialne, ponieważ tworzy taki system, w którym wynagradza uczelnie za liczbę osób, które podejmują studia - zauważył prof. Tomasz Nieborak z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Całą debatę można przeczytać na stronie edgp.gazetaprawna.pl