Kłopoty ze znalezieniem urzędników do obsługi wyborów samorządowych są tak poważne, że prawdopodobnie dojdzie do zmniejszenia ich ostatecznej liczby.
Urzędników trzeba powołać z początkiem maja. W sumie potrzeba ich ponad 4,5 tys., ale wygląda na to, że wynik ten jest nieosiągalny. Według naszych ustaleń wczoraj rano było tylko 3040 chętnych. A przez ostatni tydzień ich grono powiększyło się o zaledwie 123 osoby. Nie pomagają nawet prośby Krajowego Biura Wyborczego, by szefowie gmin szybko wskazali kandydatów (uzyskawszy wcześniej ich zgodę). Ani pomoc MSWiA, które do większej aktywności na tym polu miało zachęcać wojewodów.
Powód wakatów jest wciąż ten sam – przepisy mówią, że urzędnik wyborczy musi pracować w innej gminie niż ta, w której pracuje czy zamieszkuje. Nikt nie zwróci mu kosztów dojazdów, a dla samorządów nie jest jasne, czy powinien wziąć urlop w dotychczasowym miejscu pracy, zostać oddelegowanym czy zwyczajnie się zwolnić. W dodatku pensja takiemu urzędnikowi przysługuje nie przez cały rok, lecz od momentu zarządzenia właściwych wyborów do dnia rozstrzygnięcia protestów wyborczych.
MSWiA umywa ręce
Co prawda ostatnią deską ratunku dla Państwowej Komisji Wyborczej jest scedowanie problemu na resort spraw wewnętrznych i administracji (taką możliwość daje uchwała PKW podjęta w lutym br.), jednak nie jest to takie oczywiste rozwiązanie. – Pojawiły się wątpliwości, czy ministerstwo w ogóle może się w sprawę zaangażować wyłącznie na podstawie uchwały PKW, która nie jest powszechnie obowiązującym prawem. Inna sprawa, że MSWiA nie jest chętne do takiego zaangażowania. Boi się oskarżeń o polityczną ingerencję w przygotowania do wyborów – twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Gdy w połowie kwietnia zapytaliśmy resort o sprawę rekrutacji urzędników wyborczych, usłyszeliśmy, że ma on kompetencje jedynie w procesie powoływania szefa KBW oraz komisarzy wyborczych. Ministerstwo uznało, że reszta zagadnień związanych z przygotowaniami to domena PKW.
Skoro więc wariant z zaangażowaniem MSWiA na ten moment odpada, to co zamierza zrobić KBW? Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że biuro poważnie rozważa zmniejszenie ogólnej liczby urzędników wyborczych. Zresztą już raz taki manewr został przez KBW wykonany – pierwotnie chciało powołać nawet 5,9 tys. urzędników, ostatecznie stanęło na 4,5 tys. Teraz wysoce prawdopodobne jest zredukowanie i tej liczby.
Obecnie w gminach do 50 tys. mieszkańców potrzeba dwóch urzędników wyborczych. Potem co 50 tys. mieszkańców ich liczba wzrasta – maksymalnie do siedmiu. Gdyby jednak założyć, że w samorządach do 20 tys. mieszkańców wystarczy umieścić po jednej takiej osobie, to wówczas w skali całego kraju ich liczba całkowita spadłaby do... 3037. Czyli o trzech mniej niż liczba zgłoszonych do wczoraj chętnych.
Kompromitacja?
Innymi słowy, jedną prostą korektą KBW jest w stanie rozwiązać problem wakatów praktycznie z dnia na dzień. Przyjęcie takiego rozwiązania oznaczałoby też mniejsze wydatki na wynagrodzenia. – Wbrew temu, co się mówi, urzędnicy wyborczy nie będą mieli aż tak wiele pracy, dlatego redukcja, o której mowa, to tak naprawdę racjonalizacja – przekonuje nas osoba z KBW. Poza tym, jak dodaje, były obawy, że przy dwóch urzędnikach w jednej gminie mogłyby pojawić się między nimi jakieś tarcia i próby rozmywania odpowiedzialności.
Samorządowcy widzą sprawę zupełnie inaczej. – To totalna kompromitacja. Najpierw oskarżano nas o fałszowanie wyborów czy nienależyte wywiązywanie się z obowiązków. A gdy władza się za to wzięła, to wszytko się sypie – ocenia Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli. Przyznaje, że otrzymał już pismo z KBW z prośbą o wskazanie jednego ze swoich pracowników, który w innej gminie miałby pracować w charakterze urzędnika wyborczego. – Świadomie tego nie zrobiłem, bo niby z jakiej racji? Nie wyobrażam sobie, by mój pracownik pobierał pensję w moim urzędzie i jednocześnie wykonywał obowiązki gdzie indziej. Obawiam się, że takie osoby w jakiejś części będą wzięte po prostu z łapanki, w związku z czym nie mam do nich zaufania – komentuje Tyszkiewicz.
Nawet jeśli KBW uda się wybrnąć z problemów dotyczących wakatów, to stanie przed kolejnym wyzwaniem – zawarciem porozumień z gminami. Mają one określić zakres obowiązków po stronie biura, urzędników wyborczych i samorządów. Od tego zależeć będzie też sposób finansowania poszczególnych zadań. Z naszych informacji wynika, że KBW już przygotowało treść porozumień i rozesłało je do swoich delegatur. Kłopot w tym, że równolegle samorządy, wspierane przez zewnętrznych prawników, przygotowały własny „projekt opracowania zawierającego propozycje dotyczące zawartości porozumienia”. Związek Miast Polskich pisemnie poinformował KBW, że z końcem tego tygodnia zakończą się wewnętrzne konsultacje tego projektu i że trafi on na biurko szefowej biura, Magdaleny Pietrzak, najpóźniej 7 maja.
Możliwa szybka nowelizacja
Przedwyborcze problemy się piętrzą, a to oznacza, że nowy kodeks wyborczy nieuchronnie czeka szybka nowelizacja. Jest już praktycznie przesądzone, że PiS wycofa się z pomysłu monitorowania sytuacji w lokalach wyborczych za pomocą kamer transmitujących obraz i dźwięk w internecie (z uwagi na niezgodność z RODO i ochronę danych osobowych). Wnioskuje zresztą o to już sama PKW. I dokłada kolejne postulaty. W piśmie do szefa sejmowej komisji samorządowej Andrzeja Maciejewskiego wskazuje m.in., by ustawodawca odstąpił od wymogu powoływania urzędników wyborczych wyłącznie ze sfery administracji rządowej i samorządowej. I dopuścił osoby wywodzące się m.in. z samorządów zawodowych (aplikanci adwokaccy, radcowscy, asystenci sadowi itd.).
PKW przewiduje też kłopoty ze znalezieniem kilkuset tysięcy chętnych do pracy w obwodowych i terytorialnych komisjach wyborczych.

Niewykluczone, że nowelizacja kodeksu wyborczego, wychodząca naprzeciw wszystkim problemom, zostanie przez PiS przygotowana już na kolejne posiedzenie Sejmu, rozpoczynające się 8 maja.

4556 urzędników wyborczych musi zredukować KBW. Do wczoraj zgłosiło się 3040 kandydatów